Marzycielom, by nigdy nie przestawali śnić na jawie.
Zapadał zmierzch, słońce chyliło się ku zachodowi, by za moment zasnąćw objęciach Morfeusza, dzień ustępował miejsca nocy. Płomyk, malutkiej latarni, którą trzymałam w ręce wirował niczym stado świetlików, zaczynających swój finałowy taniec w blasku księżyca. Las był spokojny, ale między gałęziami leśne duszki spoglądały na nas ukradkiem, ich kobaltowe spojrzenia odbijały się w moich oczach, niczym w tafli jeziora.
Szłam wąską, kamienistą drogą, a w głowie brzmiały tysiące myśli, zgubiłam się. Zaraz otuli nas ciemna noc, a w tym miejscu mieszkały gorsze istoty, niż małe chochliki. Mrok wybudzał starą, okrutną magię, czyhającą w odległych zakamarkach tego boru. Nie tylko okrutną, ale też bezdusznie obojętną. Nie mogłam być niewolnikiem swoich lęków, miałam zadanie do wykonania. Poczułam, jak mój towarzysz zaczął wiercić się niespokojnie na moim ramieniu.
-Spokojnie Armando, jeszcze kawałek i będziemy na miejscu- szepnęłam, a ten w odwecie, delikatnie musnął mój policzek.
Byliśmy nierozłączni, odkąd znalazłam to małe smoczysko, ledwie żywe,nad urwiskiem, przy skalnych występach na północ od wioski, w którejmieszkałam razem z ojcem. Mama zmarła kilka lat wcześniej, byliśmy więctylko we dwoje, wspólnie przeżywaliśmy smutki i radości, staliśmy się dla siebie wsparciem. Tato prowadził mały zakład szewski, a ja mu asystowałam. Patrząc na pracę jaką wykonywał, poznawałam zasady tego fachu. Nie przelewało się nam, więc aby oszczędzić czas, często wysyłał mnie z wyjątkowymi zamówieniami do bogatych klientów. Tak jak dziś. Niosłam przepiękną parę butów do nieznajomego kontrahenta, mającego swoją posiadłość cztery mile na wschód. Ojciec bardzo się postarał, czerwone trzewiki z jagnięcej skóry, które wykonał miały czarne cholewki, klamry i sznurówki. Już patrząc na nie człowiek rwał się do tańca. Były wyjątkowe, nie tylko dlatego, że włożono w nie ogrom serca, ów pantofle posypano księżycowym pyłem, bardzo rzadkim i trudno dostępnym, który sprawiał, że mając je na nogach, dana osoba mogła przeskakiwać w czasoprzestrzeni lub być w dwóch miejscach na raz.
Nie mam pojęcia co poszło nie tak, bo zazwyczaj mam świetną orientacje w terenie i rzadko używam map, niestety tym razem nie podołałam wyzwaniu. Zgubiłam drogę i w najgorszym przypadku, spędzimy noc w tym magicznym lesie.
Byłam prostą dziewczyną, ale przyroda od zawsze mnie uspokajała, to wśród drzew, łąk i pagórków, stawałam się wolna i dzika, jakby moja podświadomość wyczuwała te jedność. Nigdy w życiu się nie zgubiłam. Nigdy.Zamknęłam oczy, policzyłam do dziesięciu, wdech, wydech, wdech…
– W lewo. Armando!-krzyknęłam zbyt ostro, bo smok stracił równowagę i wpadł w pobliskie krzewy leśnej jagody.-oj przepraszam, ruszajmy dalej, bo chyba zbiera się na deszcz.
-Ależ mnie wystraszyłaś Laylo– odrzekł swoim typowym, sarkastycznym tonem- chyba nigdy nie przywyknę do tych twoich dziwactw.
Błądziliśmy wśród leśnych zastępów jeszcze dobrą godzinę i tak jak przypuszczałam, drobne kropelki zaczęły spadać z pociemniałego nieba, ale naszym oczom ukazała się ogromna posiadłość na środku jeziora. Majestatyczny zamek z niezliczoną ilością wieżyczek oraz baszt, a całość okalał wysoki kamienny mur obronny. Jedyne, widoczne wejście znajdowało się na końcu długiego, oświetlonego latarniami mostu.
Dotarliśmy do celu, ale nawet w snach, nie śniłam nigdy o tak pięknym miejscu. Zamek wyglądał, jakby przed sekundą wyłonił się z wody, lśnił w blasku gwiazd i mroku nocy. Intuicja podpowiadała mi jednak, że jest to magiczna iluzja, wszak był to dom tajemniczego klienta, a wyjątkowe czerwone trzewiki miały za moment, zostać jego własnością.
Drzwi stanęły przed nami otworem, ale na dziedzińcu nie było żywej duszy. Niepewnym krokiem kierowałam się w stronę głównego wejścia, wszystko tu pachniało magią, wyczuwałam ją w każdym zakątku tej posiadłości, wyrywała się do mnie, wręcz krzycząc, czyhała, skulona, nawet w niepozornych zakamarkach.
Idąc przez pięknie zdobiony hol, moją uwagę zwróciły kolumny. Wyglądały niczym kobiety, zamienione w posąg. Zastygłe w nienaturalnych pozach, z niemym krzykiem wypisanym na twarzy. Ich włosy przybrały kształt winnej latorośli, pięły się wysoko, aż po sam sufit, zawijały, opatulały przyległe ściany. Chodziłam po pomieszczeniu, oglądając pozłacane kandelabry stojącena ręcznie rzeźbionej komodzie i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ktoś mnie podgląda. Czułam obcy wzrok wbijający się w plecy, kątem oka spojrzałam na te dziwne postacie na kolumnach i dałabym sobie rękę uciąć, że jedna z nich mrugnęła do mnie porozumiewawczo. Zaczynała mnie niepokoić nieobecnośćwłaściciela tego miejsca, brak mieszkańców, przenikająca, wręcz przerażająca cisza panująca w całym domostwie była nie do zniesienia. W głowie szumiałytysiące myśli i żadna z nich nie należała do tych pozytywnych, wręcz przeciwnie miałam wrażenie, że nie powinno mnie tu być i lada moment wydarzy się coś złego.
Z zamyślenia wyrwał mnie głośny baryton:
– A któż to, o tak późnej porze zakrada się do mojego domu?– zapytał ciemnowłosy mężczyzna stojący u szczytu schodów. Spojrzał na mnie czarnymi,niczym bezgwiezdna noc oczyma, oczekując wyjaśnień.
Zatkało mnie. W życiu nie spotkałam tak przystojnego faceta. Biła od niego nieopisana aura.
– Ale ja się nigdzie nie zakradałam- zaczęłam nieśmiało- pukałam, nikt nie otwierał, a drzwi były otwarte, chciałam poszukać schronienia, nikogo tu nie było. Ja.. – chciałam się wytłumaczyć, dać mu jasno do zrozumienia, iż nie jestem intruzem , wręcz przeciwnie- potrzebuje pomocy.
– Na Brodę Merlina!- krzyknął, aż podskoczyłam ze zdumienia- całe wielki nie widziałem Spiżowego smoka! Skąd go masz?
Armando wykrzywił pysk w nienaturalnym grymasie, a jego łuski, zazwyczaj żółtozielone, o lekkim odcieniu brązu, prawie całkiem pociemniały. Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo to małe, dociekliwe smoczysko, o niesamowicie ciętym jęzorze odburknęło:
– A co Cię to interesuje!
Myślałam, że spale się ze wstydu, ja tu próbuje wyjaśnić to nieporozumienie, a ten jak zwykle pokazuje swoje pazurki. Od zawsze był niemiły dla innych, smoki mają przewrotną naturę i jeszcze gorszy charakter, a Armando stał na czele tej piramidy gadzich fochów.
-Wybacz, Armando ma niewyparzony język, najpierw mówi, potem myśli, ale to mój przyjaciel. Uratowałam mu życie i od tamtej pory razem dzielimy trudy i znoje. – odrzekłam mądrze, chcąc zakończyć ten temat. Przybyłam tu z określoną misją, wiec czas ją zakończyć.
– Przepraszam, ale ojciec wysłał mnie z przesyłką dla Pana. Oto Trzewiki, które były zamawiane miesiąc temu- mruknęłam, wyciągając rękę z starannie zapakowanym zawiniątkiem. Uśmiechnął się, rozdarł szary papier i uważnie przyglądał się krwistoczerwonym trzewikom.
– Są Wyśmienite, ale czy szewc spełnił WSZYSTKIE moje warunki?- zapytał.
Nie umiałam mu sensownie odpowiedzieć, zresztą skąd miałam to wiedzieć, przecież nie sprawdzałam, czy ich magiczne zastosowanie działa. Skinęłam tylko głową na znak, iż chyba tak.
– Świetnie, zatem możemy zaczynać nasze szkolenie. Jesteś gotowa?- jego słowa w oka mgnieniu mnie otrzeźwiły. O co chodzi? Jakie szkolenie? O czym on do mnie mówi? Widząc moje przerażenie.. dodał:
– Coś mi się widzi, że jednak ojciec nie uprzedził Cię o naszych planach, a wiec trochę Ci je przybliżę.- zaczął ostrożnie – Spędzisz w tym miejscu trzy miesiące, a ja spróbuję pomóc Ci, poskromić twój talent, bo nie wiem czy wiesz, ale twoja matka była leśną nimfą, posiadała niezwykłą moc, na swoje nieszczęście zakochała się w śmiertelniku, za co spotkała ją kara. Widzisz malutka, nasz świat rządzi się swoimi prawami, brutalną, nieokrzesaną naturą, która wyrzuca i pozbawia nieśmiertelności istoty łamiące kodeks. I uprzedzając twoje pytanie: tak, posiadasz ponadprzeciętne zdolności, o których istnieniu, chyba nie masz bladego pojęcia.
Przeczesał ręką swoje dłuższe, ciemne włosy, a w jego spojrzeniu mignęło rozbawienie.
– Czyli jesteś na mnie skazana.- podsumował, a mnie ogarnęła fala paniki, nie rozumiałam dlaczego ojciec nie powiedział mi prawdy, wynajął jakiegoś obcego faceta. Zaraz… on nawet mi się nie przedstawił. Czułam ból w sercu, zagubienie. Byłam głodna, zmęczona i zdezorientowana. Armando patrzył na mnie zszokowany, wiedział, że lepiej się nie odzywać, przynajmniej nie w tej chwili.
– Zna Pan moje rodzinne tajemnice, a ja nawet nie wiem kim jest osoba z którą rozmawiam. To chyba za dużo informacji jak na jeden wieczór, muszę pomyśleć…. Zastanowić się co dalej.
-Dobrze, przygotowałem dla ciebie komnaty, na górze pierwsze wejście po prawej. Idź, odpocznij, jutro zobaczymy co przyniesie nam los – zaproponował, a ja bez namysłu ruszyłam po schodach na piętro, zajęłam jasną, przestronną sypialnię i padłam na łóżko, przytłoczona ciężarem myśli, złożonych z poczucia winny i strasznego żalu do ojca.
Wstałam o świcie i zeszłam na dół, do olbrzymiej jadalni, w której czekał na nas gospodarz tego domu.
-Witaj, przepraszam za wczoraj, nie powinienem był zasypywać Cię od razu tyloma informacjami, zapewne przeżyłaś szok. Nie umiem owijać w bawełnę, zawsze wale prosto z mostu, jest to zarówno zaletą, jak i wadą, w tym przypadku- zaczął tłumaczyć, starał się patrzeć mi w oczy i widać było, że mu głupio z powodu wczorajszej rozmowy.
– Wybacz mi też mój brak manier, jestem Ezra– wyciągnął do mnie rękę – wykwalifikowany czarodziej z czterema dyplomami i fakultetem z czarnej magii, także uważaj, bo miałem same piątki- zaśmiał się, a ja dopiero po chwili zrozumiałam, że to żart. Zaskoczył mnie tak specyficznym poczuciem humoru, ale byłam na niego skazana, przynajmniej przez te trzy miesiące.
– Layla.- odpowiedziałam i mocno uścisnęłam jego dłoń, wzdrygnął się, ale po chwili obdarzył mnie najbardziej promiennym uśmiechem, jaki w życiu widziałam.– Armando już znasz. –wskazałam na smoka, który zaczął już pałaszować smakołyki postawione na stole.
–Myśle, że się polubimy, prawda Ami?-mówiąc to mrugnął okiem, niestety „Armi”, nie raczył nawet na nas spojrzeć, zbyt pochłonięty ekstazą jedzenia.
– Jakie plany na dziś?- zapytałam.
– Pokaże Ci moją bibliotekę. Zaczniemy od teorii, później przyjdzie czas na praktykę.
I tak się zaczęła moja przygoda z czarami.
Codziennie spędzałam kilkanaście godzin z nosem w książkach. Studiowałam najgrubsze tomy, uczyłam się na pamięć zaklęć, mikstur, medycznych zastosowań roślin i spisu najbardziej nieprawdopodobnych stworzeń, o których istnieniu nie miałam wcześniej pojęcia. Nie szczędziłam wysiłków przy zadaniach z lewitacji, na początku wątpiłam, że siłą umysłu można tak wiele zdziałać. Systematyczność, uporządkowanie i trening sprawiały, że mój ukryty dotąd talent, z dnia na dzień rozkwitał, niczym pąki róż.
Nie mogłam narzekać, bo Ezra okazał się naprawdę dobrym nauczycielem, potrafił zawzięcie opowiadać o klątwach, urokach, starożytnych runach, ćwiczył ze mną sztuki walki, choć tu akurat nie wykazywałam się zręcznością.
Czarownik nigdy mnie nie zniechęcał, starał się organizować nasz czas, co do minuty, ale nie zanudzał. Po pewnym czasie stwierdzałam, że mogłabym się nawet przyzwyczaić do jego osobliwego poczucia humoru, którym zadręczał Armanda. Dowiedziałam się wielu interesujących rzeczy.
Któregoś wieczora zapytałam Ezrę o posągi kobiet na kolumnach, które zwróciły moja uwagę pierwszego dnia. Opowiedział mi wtedy niezwykłąhistorię o siostrach- Kariatydach, które zakochały się w jego przodku, niestety ich uczucia były nieodwzajemnione, a te z rozpaczy skamieniały, by już zawsze być przy ukochanym. Minęły tysiące lat, a one nadal zdają się żyć i trwać w nadziei, że Pan domu obdarzy je miłością.
-Kiedyś jedna do mnie zagadnęła– spojrzałam na niego z niedowierzaniem- serio, chciała się umówić na randkę. Oczywiście odmówiłem. Jestem pokręcony, ale nie na tyle by umawiać się ze starożytną skamieliną. Nie są w moim typie.- odparł rozbawiony.
-Ciekawe, jaki jest ten Twój typ?- wypaliłam, za późno gryząc się w język.
– Pyskate blondyneczki o lazurowym spojrzeniu, zupełnie takie jak Ty.- odparł rozmarzonym głosem i przesłał mi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
– Ja nie preferuje w starcach– odcięłam się– ile Ty masz lat? Sto? Dwieście? Czarodzieje pozostają wiecznie młodzi, nieprawdaż?
– Ty to potrafisz człowieka sprowadzić na Ziemie. Eh.. mam już parę wiosen na karku, ale obrażasz moją młodość, mam zaledwie czterysta dwadzieścia dziewięć lat- powiedział z poważną miną, próbowałam zdusić napad głupawki, ale mi się nie udało. Po chwili oboje żartowaliśmy, docinając sobie nawzajem.Przez te kilka miesięcy spędziliśmy wspólnie mnóstwo czasu, zbliżając się do siebie. Właśnie tutaj w tym starym zamczysku, mając u boku wredne smoczysko i nieprzeciętnie inteligentnego czarodzieja, znalazłam spokój. Pozwoliłam swojemu życiu płynąć. Po prostu.
– Jesteś gotowa.- usłyszałam pewnego wieczoru. Jedliśmy wspólnieposiłek i o mało nie zakrztusiłam się sadzonym jajkiem, gdy znienacka oznajmił– nadszedł czas, byś wypróbowała czerwone trzewiki od twojego ojca.
-Gotowa na co?- zapytałam bezmyślnie.
– By odkrywać nieznane, oczywiście-odparł zawadiacko– a tak na poważnie to mamy małą misje do wykonania. Zła wiadomość jest taka, że Armando zostaje w domu, będziemy cofać się w czasie, a z tego co mi wiadomo smoki tego nie potrafią.
-A dobra wiadomość?- zapytałam niepewnie, a Ezra wzruszył ramionami i odparł łagodnym głosem:
– Że cofamy się, aż do starożytności i będę miał okazje zobaczyć Cię w wersji greckiej bogini.
– Daruj! Amant od siedmiu boleści- mruknął ponuro Armando i wycelował palec w stronę czarodzieja- Co ty sobie wyobrażasz? Myślisz, że puszcze Laylez Tobą, cholera wie gdzie?-podniósł głos- Zdajecie sobie w ogóle sprawę, jak straszne rzeczy dzieją się tymi, którzy igrają z czasem? Tym bardziej, że ona nigdy nie dryfowała w czasoprzestrzeni. Jesteś głupcem, albo wariatem!
-A to nie to samo?-stwierdziłam.
–Obstawiam to drugie- powiedział ironicznie i zaczął szukać czegoś między regałami.
-To nie czas na kłótnie, bez wzglądu na to co mówi Armando i tak wezmę udział w tej eskapadzie – zdecydowałam- Zdradź nam więcej szczegółów- zwróciłam się do Ezry, a ten opowiedział nam o prośbie jaką wysłał mu przyjaciel, który postanowił zamieszkać w starożytnej Grecji. Potrzebował starej księgi zaklęć, a ta kurzyła się od wieków w domowej bibliotece. Misja wydawała się całkiem prosta, miała być świetną okazją do wypróbowania zaczarowanych butów i mojej wiedzy. Armando jeszcze długo się boczył, aleostatecznie pożegnał nas ze łzami w oczach, życząc bezpiecznej podróży i szybkiego powrotu do domu. Dziwnie się czułam, bez jego ciężaru na ramieniu, sarkastycznych docinek, ciągłego narzekania, ale w głębi duszy wiedziałam, że ta podróż to nie tylko egzamin, ale też początek wielkich zmian, które miała rozpocząć właśnie ta „kostka domina”.
Ubrana w zaledwie kilka pasów materiału, w czerwonych trzewikach na nogach, trzymając się za ręce, staliśmy z Ezrą na skraju lasu. Bałam się, miałam dziwne przeczucie, że coś pójdzie nie tak, ufałam jednak słowom czarodzieja. Pomyślałam o górach, sięgających morza równinach, które porastały drzewa oliwne i obszerne oleandry…
Błysnęło światło, poczułam jak ciepły wiatr rozgarnia mi włosy, a żołądek wywraca koziołka. Zwymiotowałam. Oszołomiona ilością bodźców, które zalały mnie niczym wezbrane morze. Przetarłam oczy i zaniemówiłam. Staliśmy po środku winnicy.
– Udało się nam – wykrzyknął z zachwytem Ezra– niestety to dopiero początek naszej drogi, żeby dostać się do oikos Hektora, musimy udać się do wyznaczonego miejsca, w którym znajduje się przejście i zaczekać na burze.
Spojrzałam pytająco.
– Hektor ma wielu wrogów, ale też niezwykły dar okiełznywania wyładowań atmosferycznych. I uwielbia pułapki. Jeśli miałaś mnie za dziwaka, to poznając mojego przyjaciela, zmienisz zdanie.
Zanim dotarliśmy do starego teatru, który miał być furtką do posiadłości Hektora, minęło kilka godzin, a czekanie na burze, kolejne kilkanaście.
Powietrze zaczynało robić się gęste, ciemne chmury spowiły niebo, słońce pochłaniał horyzont, niemal całą sobą czułam, że zbliża się ulewa. Ale było cos jeszcze, uczucie niepokoju wróciło do mnie niczym bumerang. Spojrzałam na bezkresne morze, mając zamiar podzielić się swoimi obawami z Ezrą, wtedy go zobaczyłam. Olbrzymi granatowy wąż z rogami, skrzydłami i przednimi kończynami, zakończonymi lśniącymi szponami wynurzał się właśnie z wody. Był przerażający. Jego olbrzymie czerwone ślepia patrzyły wprost na nas, błyskawicznie ruszył do ataku. Ezra rzucał w niego zaklęcia raniące, ale pancerz gada był zbyt gruby.
– Basmu, ty draniu, myślisz, że dostaniesz się razem z nami do Hektora- krzyknął zdyszany czarownik- po moim trupie!
Wypuścił w jego stronę serię ostrych pocisków, tym razem raziły cel, trafiając w skrzydło potwora. Postanowiłam nie być tylko obserwatorem, więc cisnęłam całą swoją mocą w stertę skał, unosząc je i wysyłając w stronę wroga, ale ten zamachnął ogonem, odbijając kamienie w przeciwnym kierunku.
Ezra pociągnął mnie za ramie, niemym nakazem, wskazał na rząd kolumn, wieńczących wejście do teatru. Miałam się tam schronić.
W oddali zagrzmiało, huk gromu dźwięczał w uszach, a na skroni poczułam pierwsze krople deszczu. Rzuciłam się biegiem w stronę budynku, z lewej strony wąż zasyczał wściekle, przyspieszyłam, ale na próżno. W jednej chwili uderzył we mnie łapą, a czarne szpony wbiły się w ciało. Krzyknęłam przeraźliwie i nie zdążyłam się obrócić, gdy kolejny cios powalił mnie na ziemię. Przywaliłam o coś głową, z ran zaczęła się sączyć krew. Wiedziałam, że tracę siły, na oślep rzucałam zaklęcia obronne, po paru sekundach dopadł do mnie Ezra.
-Przepraszam, przepraszam Laylo– szeptał, w jego oczach widziałam nie tylko troskę, ale też bezmierną wściekłość, którą skierował w stronę Basmu.
Potwór poleciał w bok i zderzył się z drzewem tak mocno, że niemal zadrżała ziemia. Czarownik z rękoma ku górze wysyłał w jego stronę niewidzialne ostrza i kule ognia. W jego oczach wciąż płonęła chęć zemsty. Kolejne huknięcie rozbrzmiało tuż obok nas, a blask oślepił na chwile mojego wybawiciela.
Wąż skorzystał z okazji, powalając go w błoto. Ezra nie zdążył zareagować i przyjął cios wroga. Ostre pazury przejechały po jego ramieniu, zostawiając głębokie bruzdy.
–Nieee..-krzyczałam, łkając i szarpiąc się w grząskiej kałuży, lecz nie miałam już siły do walki, brakowało mi mocy. Czułam bezradność. Wiedziałam, że nie mamy szans, byliśmy w potrzasku.
Coś błysnęło i kątem oka zobaczyłam jak złota, misternie wykonana włócznia wbija się w gardło węża. Ten zawył przeraźliwie, osuwając się na ziemię.
Ezra przecierał oczy ze zdumienia, przeczołgał się w moja stronę.
Zamrugałam w tej samej chwili co on, nie mogłam uwierzyć. Ale jak? odwróciłam się gwałtownie i ujrzałam dwie niezwykle piękne kobiety stojące u wejścia teatru. Znałam je. To były Kariatydy.
-Masz te swoje posągi- jęknął- dzięki przodkom, że byli niepoprawnymi romantykami i podrywaczami, inaczej Kariatydy nie przyszłyby nam z pomocą.
Dźwignęłam się, wspierając na jego zdrowym ramieniu ruszyliśmy w stronę teatru. Byliśmy cali przemoczeni i niemiłosiernie brudni. Podziękowaliśmy tym niezwykłym kobietom za ratunek, bez ich pomocy nie mielibyśmy szans. Ostatkiem sił dotarliśmy do sklepienia z otworem, ukazującym ciemne niebo, pośrodku sceny. Ezra ścisnął moją dłoń i szepnął:
-Każda chwila jest szansą, by wszystko zmienić, pozwól mi wynagrodzić sobie to cierpienie. Wybacz… nie spodziewałem się, że Basmu będzie próbował…-powiedział cicho i delikatnie włożył mi zabłąkany kosmyk włosów za ucho..
-Tak się bałam- mruknęłam, a on objął mnie ramieniem i mocno przytulił.Trwaliśmy tak, a wokół szalała burza. Nasz świat stanął w miejscu. Pozwoliłam prowadzić się sercu.
– Spójrz mi w oczy i powiedz, co widzisz?- pierwszy przerwał milczenie, patrząc na mnie wnikliwie.
Miał cudowne spojrzenie, dla którego mogłabym popełnić milion grzechów i przez wieczność smażyć się w piekle.
-Niebo. – szepnęłam, ale nie zdołałam dostrzec, czy usłyszał, bo upiorny grzmot wstrząsnął moim ciałem i poczułam jak nieznana moc porywa mnie w swoje objęcia.