– Myślisz, że to dobry pomysł? Przecież nie znamy tego człowieka – Ruchem głowy wskazałam dyskretnie na mężczyznę, który zaciskał spracowane dłonie na czarnych lejcach.
– Myślę, że to najlepszy pomysł, na jaki mogłyśmy wpaść. Przecież sama mówiłaś, że to musi być coś wyjątkowego. Przebywanie wśród tych ludzi może okazać się fajną przygodą i inspiracją – Dziewczyna mrugnęła do mnie okiem i uśmiechnęła się zaczepnie.
Nadal nie mogłam uwierzyć, że się na to zgodziłam. Owszem, pasjonowałam się podróżami. Poznawaniem nowych kultur i nieznanych zakątków świata, jednak nigdy wcześniej nie ośmieliłabym się na tak mało racjonalne zachowanie. Kiedy zobaczyłyśmy tego mężczyznę w miasteczku uznałyśmy, że wygląda na kogoś, kto miał całkiem ciekawą historię do opowiedzenia. Prowadziłyśmy z przyjaciółką bloga, na którym zamieszczałyśmy relacje z naszych egzotycznych wycieczek, czy wywiady z ciekawymi ludźmi. Szybko okazało się, że zwłaszcza druga z naszych aktywności cieszyła się ogromną popularnością. Poświęcałyśmy naprawdę dużo czasu, żeby znaleźć kogoś wyjątkowego. Tym razem poszło o wiele łatwiej, niż się tego spodziewałyśmy, dlatego też trochę zaniepokoiłam się takim obrotem spraw.
Mężczyzna nie mówił za wiele o sobie. Być może wynikało to z tego, że słabo znał język angielski. Zdecydowanie lepiej radził sobie z rosyjskim, dlatego cieszyłam się, że moja nauka tego języka nie poszła na marne. Obiecał, że opowie nam więcej o swoim życiu, jeśli pojedziemy z nim do jego wioski. Nie byłam zaskoczona jego zachowaniem. Podejrzewałam, że takie słowa padną z jego ust, dlatego byłam przygotowana na odmowę. Jednak moja przyjaciółka Justyna – podekscytowana myślą o niezaplanowanej wycieczce – od razu przystała na propozycję nieznajomego. Spiorunowałam ją wzrokiem, lecz ona wzruszyła tylko ramionami.
– No co? Spójrz na niego. Jest całkiem przystojny. Chyba mu nie odmówimy?
Justyna nie myliła się w jednej kwestii. Mężczyzna naprawdę był przystojny. Miał proste kruczoczarne włosy, przycięte nieco po bokach, a grzywka opadała mu swobodnie na czoło. Jego skośne, czarne oczy magnetyzowały jakąś dziką głębią. Wyraźnie zarysowane kości policzkowe, ukrywały się pod śniadą skórę. W gruncie rzeczy miał łagodną twarz i usposobienie, co odejmowało mu lat. Byłam pewna, że mógł mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć lat.
Przytłoczona przez namowy koleżanki i świdrujący wzrok nieznajomego zgodziłam się. Zaprowadził nas do drewnianego powozu, na którym znajdowały się wyprawione zwierzęce skóry i jakieś pudła z owocami – głównie z jabłkami. Pomógł nam wejść na wóz, a potem sam zwinnie wskoczył na miejsce woźnicy. Przez całą drogę nie odezwał się ani jednym słowem. Czasem zerkałam na niego i zauważałam, że dyskretnie łypał w moją stronę oczami. Jednak, gdy nasze spojrzenia się krzyżowały, nieśmiało je odwracał i skupiał na otaczającym nas krajobrazie.
Było bardzo zimno i ponuro. Błękitne niebo ukrywało się pod warstwą deszczowych chmur. Drzewa już dawno zniknęły na horyzoncie. Przed nami rozpościerała się pusta ziemia, miejscami porośnięta przez niskie, skarłowaciałe krzewy i pokryta przez duże akweny wodne. Przyjemnie patrzyło się na takie widoki, lecz w mym sercu wciąż kulił się strach – nieustępliwy i ujmujący.
Po kilku godzinach jazdy, szarość została zastąpiona przez nieprzeniknioną czerń. Chmury rozstąpiły się ukazując niezliczoną ilość migoczących gwiazd. Otworzyłam usta z zachwytu. Szturchnęłam Justynę, żeby ją obudzić. Chciałam, żebyśmy razem napawały się tym pięknym widokiem. Jednak moja przyjaciółka pogderała cicho pod nosem i przewróciła się na drugi bok, uderzając ręką o pudło z jabłkami. Nie zbudziła się, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że znajdowała się teraz w bardzo głębokim śnie.
– Moja rodzina lubi patrzeć na gwiazdy.
Oderwałam wzrok od śpiącej przyjaciółki i przeniosłam go na nieznajomego. Nadal myślałam o nim w takich kategoriach, ponieważ nie znałam jego imienia. Wcześniej nie kwapił się do jego wyjawienia. Odezwał się tak nagle, że wszystkie włoski na moje skórze wyprostowały się, jak posłuszni żołnierze. Patrzył na mnie intensywnie, jakby pierwszy raz w życiu widział innego człowieka.
– Znacie się na gwiazdach? – zapytałam i odwróciłam wzrok. Spojrzenie mężczyzny odbierało mi swobodę ruchów.
– Co to znaczy? – Przekrzywił głowę, jak zwierzątko, które nasłuchuje poleceń pana.
– Czy znacie nazwy tych gwiazd, lub konstelacji? To miałam na myśli.
Mężczyzna zmarszczył brwi i opuścił wzrok, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał. Po chwili spojrzał w górę, uniósł dłoń i wskazującym palcem pokazał jakiś punkt na niebie. Powędrowałam tam wzrokiem i zobaczyłam najjaśniej świecącą gwiazdę.
– To Cибирская звезда. Gwiazda wszystkich gwiazd. Oświetla nam drogę i wyznacza kierunek – powiedział z mocno wybrzmiewającą pewnością.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
– W moim kraju mówi się na nią Gwiazda Polarna – Uśmiechnęłam się miło.
Mężczyzna również pokiwał głową, a jego czarne włosy zakołysały się w powietrzu.
– A gdzie twój kraj? – zapytał, ciągnąc dalej rozmowę.
Zainteresowanie i nagła otwartość mężczyzny bardzo mnie zaskoczyły. Nie podejrzewałam, że był typem człowieka, który lubował się w swobodnych rozmowach z obcymi nieznajomymi.
– Daleko. Nie będzie pan wiedział, gdzie to jest – Zaśmiałam się nerwowo, lecz gdy spojrzałam na twarz mężczyzny, pożałowałam swoich słów.
Domyśliłam się, że sprawiłam mu przykrość. Nie chciałam go poniżyć. Szanowałam jego osobę i kulturę, dlatego pospieszyłam z wyjaśnieniami.
– Przepraszam. Chciałam powiedzieć, że to jest na innym kontynencie i być może…
– Uczyłem się map świata. Geografii. Chodziłem do państwowej szkoły.
Rozszerzyłam oczy. Nagle zainteresowałam się tym mężczyzną jeszcze bardziej i chciałam dowiedzieć się więcej na jego temat.
– Mieszkał pan w mieście?
W jego czarnych tęczówkach odbijała się jakaś głębia – tajemnica, której nigdy nie powinnam poznawać. Odgarnął grzywkę z czoła. W świetle pełnego księżyca wyglądał jeszcze młodziej niż wcześniej.
– Kilka lat – Włożył do ust wysuszone źdźbło trawy.
– Nie zdecydował się pan na pozostanie w mieście? – Wzruszyłam ramionami, żeby nadać mojemu głosowi swobodnej tonacji. Jednak prawda była taka, że coraz bardziej się stresowałam. Z jednej strony czułam rozsadzające uczucie ciekawości. Z drugiej, bałam się, że nieodpowiednimi słowami i pytaniami mogę napytać sobie biedy.
Czarnooki uśmiechnął się delikatnie. Trochę się uspokoiłam, ponieważ uznałam to za dobry znak.
– Miasto nie jest dla takich jak ja. Za bardzo przyzwyczaiłem się do wolności.
– Uważa pan, że ludzie w miastach nie są wolni? – Uniosłam wyżej brwi. Mężczyzna był o wiele inteligentniejszy niż się tego spodziewałam.
Wyciągnął z ust źdźbło i przygryzł dolną wargę. Przez chwilę milczał, aż powóz się zatrzymał.
– Jesteśmy na miejscu – Powiedział i zeskoczył z wozu.
Rozejrzałam się na boki, zauważając kilkanaście wysokich namiotów ze skóry reniferów. Przed każdym z nich paliło się małe ognisko.
– Obudźcie dziewczynę. Zaprowadzę was do Zoi – Przystanął przy wozie i oparł się o niego rękami.
– Zoja to wasza matka? Żona?
Mężczyzna zamrugał dwa razy i uśmiechnął się.
– Zoja to opiekunka mojego ludu. Była tutaj zanim przyszedłem na świat.
– Rozumiem – Chociaż zimne powietrze powoli wdzierało się do wnętrza mojego ciała, czułam, jak fala gorąca zalewała moją twarz. Chcąc ukryć wykwitłe na policzkach wypieki, odwróciłam się tyłem do mężczyzny i przyklęknęłam przy śpiącej Justynie.
– Justyna. Wstawaj. Musimy wysiąść. Jesteśmy na miejscu – Zwróciłam się do niej w ojczystym języku.
Dziewczyna nie była zadowolona, ale powoli otworzyła oczy. Uniosła się do pozycji siedzącej i ziewnęła.
– Dlaczego jest ciemno? – zapytała, jakby uważała tę kwestię za najistotniejszą na całym świecie.
– Jest noc. Dojechaliśmy do wioski tego mężczyzny – Wskazałam na niego dyskretnie oczami. – Chce nas zaprowadzić do jakiejś kobiety – dorzuciłam.
Justyna przecierała zaspane oczy i ciężko wzdychała.
– No dobra. Chodźmy.
Powoli wygramoliłyśmy się z wozu. Najpierw Justyna, potem ja. Zauważyłam, że mężczyzna – którego imienia wciąż nie znałam – doskoczył do mnie i podał mi dłoń, aby umożliwić mi przyjemniejsze zejście z wozu. Justyna spojrzała na mnie pytająco, a ja wzruszyłam ramionami. Czarnowłosy wyznaczył nowy kierunek. Podążył przed siebie, a ja i moja przyjaciółka zaraz za nim. Wkroczyliśmy do prowizorycznej wioski. Przy jednym z ognisk stało kilka kobiet, które spoglądały na nas ze strachem i pretensjami. Mężczyźni kręcili się w pobliżu, przenosząc w spracowanych dłoniach kawałki drewien na opał. Oni również zwracali na nas uwagę – większą niż kobiety. Kilkoro z nich nawet oglądało się za nami. Poczułam się bardzo niekomfortowo, jakby wystawiono nas na jakimś piedestale. Zresztą spostrzegłam, że wcześniejszy entuzjazm Justyny również gdzieś się ulotnił.
– Zaczekajcie tutaj – Mężczyzna zwrócił się bezpośrednio do mnie, wskazując palcem miejsce, w którym stałyśmy.
Pokiwałam głową na znak, że go rozumiałam. Zniknął za połami dyndających skór, zostawiając nas same na pastwę pożerających spojrzeń. Justyna trzęsła się z zimna.
– Wiesz chociaż jak ma na imię?
– Nie powiedział.
– Nie zapytałaś go?
Spiorunowałam wzrokiem przyjaciółkę, a ta uniosła drżące ręce w obronnym geście. W tym samym czasie mężczyzna znowu się pojawił.
– Zoja na was czeka. Powiedziałem jej, że przyjechałyście z daleka i chcecie poznać nasze dziedzictwo – W jego oczach tlił się dziwny żar.
– Kilka faktów z waszej kultury. Nic zobowiązującego – odparłam, broniąc się przed jego zabójczym spojrzeniem.
Mężczyzna rozchylił połę skóry i wskazał głową, żebyśmy weszły do środka. Justyna nie kwapiła się do pierwszeństwa, dlatego ja przejęłam funkcję liderki. Intensywny zapach ziół uderzył w moje nozdrza, aż przez chwilę zakręciło mi się w głowie. Ledwo złapałam równowagę, przytrzymując się Justyny, która zareagowała podobnie jak ja. Nigdy w życiu nie czułam czegoś tak mocnego. Odkaszlnęła dwa razy i przeniosłam wzrok na prawą część klepiska. Znajdowała się na nim jakaś mata z narysowanymi znakami. Zmrużyłam oczy, żeby bardziej się im przyjrzeć. W namiocie panował półmrok. Jedynym źródłem światła było małe ognisko, znajdujące się na środku klepiska. Pomimo otworu w namiocie, miałam wrażenie, że cała jego przestrzeń była zadymiona. Obraz rozmazywał mi się przed oczami. Po policzkach ściekały strugi łez. Myśli galopowały w zawrotnie szybkim tempie. Nagle ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął w swoją stronę.
– Usiądźcie tutaj – Znajomy głos wydał polecenie, dlatego poddałam się jego woli. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to mężczyzna ciągle do mnie przemawiał.
Zajął miejsce nieopodal mojego ramienia i uważnym spojrzeniem skanował przestrzeń przed nami. Zerknęłam na przerażoną Justynę, która również patrzyła przed siebie. Przymknęłam na chwilę powieki, żeby uspokoić oddech, po czym spojrzałam na osobę siedzącą po drugiej stronie maty. Wcześniej jej nie zauważyłam. Była ubrana w gruby, futrzany płaszcz. Na głowie miała kaptur, a jej twarz okalała drewniana maska. Na jej powłoce znajdowały się te same symbole, które pokrywały matę. Wyciągnęła przed siebie dłonie, w których trzymała dwie białe kostki do gry. Ich widok nieco mnie zaskoczył. Miałam wrażenie, że nie pasują do otaczającej nas scenerii i wydarzenia, w którym mieliśmy wziąć udział.
Nagle kobieta, otoczona przez dymną woalkę i cień, odezwała się. Posługiwała się niezrozumiałym dla mnie językiem. Z wyraźną paniką spojrzałam na spokojną twarz naszego towarzysza. Wpatrywał się w oblicze kobiety, jakby była jakimś bóstwem.
– Wita was w naszej osadzie i pyta skąd przybywacie.
Głos mężczyzny znacząco różnił się od tego, który wybrzmiał raptem kilka chwil temu. Kobieca postać nie wyglądała na silną, czy postawną – raczej szczupłą i niską. Mężczyzna znacząco się od niej różnił. Był wysoki, smukły i bez wątpienia był też silny. Nie potrafiłam myśleć o nim w innych kategoriach.
– Będziesz naszym tłumaczem? – zapytałam. Była to pierwsza myśl, która zaświtała w mojej głowie.
– Tak – skinął głową.
– Co to za język? – wtrąciła się Justyna, przerywając naszą intymną wymianę zdań. Patrzyła na nas zdezorientowana, nie mogąc połapać się w sytuacji. Powtórzyłam pytanie, kierując je do mężczyzny.
On spojrzał na mnie, dotykając wzrokiem mojej twarzy.
– Tundrowy – odparł łagodnie. – Skąd przybywacie?
– Przekaż, że bardzo dziękujemy za gościnę i rozmowę. Jesteśmy z Polski.
Błysk w oku mężczyzny przeciął mglistą czerń okalającą jego tęczówkę. Skierował twarz ku Zoi i przekazał jej nasze słowa (miałam taką nadzieję, że to uczynił). Głowa kobiety poruszyła się. Nie wiedziałam tylko, czy kiwała na tak, czy na nie. Znowu się odezwała, tym razem poruszała przy tym rękami.
– Pyta, jak powinna się do was zwracać.
– Ja jestem Wiktoria, a to jest Justyna – Nie wiedziałam, czy był to odpowiedni moment na takie pytanie, mimo to zadałam je. – Chciałam zapytać o pana imię. Wcześniej go pan nie zdradził.
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie.
– Rodion – szepnął. Następnie przekazał kobiecie nasze imiona.
Kobieta rozłożyła dłonie i znowu przemówiła. Tym razem barwa jej głosu stała się o wiele bardziej chrapliwa. Mężczyzna zmarszczył brwi. Domyśliłam się, że to, co powiedziała nie będzie dla nas zadowalające.
– Prosi, żebyście oddały jej coś, co łączy was z tym światem. Wtedy zdradzi wam największą zagadkę waszego istnienia. Powie wam, kim tak naprawdę jesteście.
Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana, nie mogąc pojąć znaczenia tych tajemniczych słów. Nagle poczułam, jak ktoś zaciska palce na moim przedramieniu.
– Wiki, co on powiedział? Dlaczego masz taką minę, jakbyś zobaczyła ducha?
Panika, która wybrzmiała w głosie mojej przyjaciółki, przeniosła się także na mnie. Spojrzałam na oblicze kobiety i zamarłam, gdyż wydawało mi się, że jej czarne oczy były skierowane prosto na moją twarz. Wyraźnie czekała na szybką odpowiedź z mojej strony, a ja nie byłam pewna, czy chciałam posiąść taką wiedzę.
– Musimy oddać coś, co łączy nas z tym światem. Wtedy Zoja powie nam, kim tak naprawdę jesteśmy – wyszeptałam, patrząc na rozszerzające się oczy przyjaciółki.
– To chyba jakaś wyższa forma szamanizmu. Co miałybyśmy oddać?
Odpowiedź przyjaciółki zaskoczyła mnie. Myślałam, że Justyna niechętnie przystanie na tę propozycję, jednak po raz kolejny udowodniła, że była osobą, która rzeczywiście nie cofała się przed niczym. Niestety ja była inna i posiadałam wiele obaw.
– Jaka jest wasza decyzja?
Zmarszczyłam brwi przenosząc wzrok na twarz czarnowłosego mężczyzny. Nie wyglądał na zniecierpliwionego. Zaczęłam się zastanawiać, ilu zbłąkanych turystów udało mu się namówić na tę podróż i ilu udało mu się oszukać. Jak nic próbował wyłudzić od nas coś cennego. Oby tylko nie chodziło o nasze życia.
– Co miałybyśmy oddać? – zapytałam tylko z czystej ciekawości, a nie z chęci oddania umysłu pod władzę zręcznych manipulatorów. Zaczęłam już nawet obmyślać plan, jak wycofać się z tej sytuacji. Mężczyzna fascynował mnie, ale nie na tyle, żebym zaczęła mu ufać.
– Coś, co jest dla was ważne – odpowiedział łagodnie, a w jego głosie pobrzmiewała nutka szczerości i pewne odbicie zapewnienia.
Czasem odnosiłam wrażenie, że prześwietlał moją duszę. Może było to mylne wrażenie, ale za nic w świecie nie mogłam się go pozbyć. Nagle zauważyłam, jak jego oczy przeniosły się na Justynę. Spojrzałam na koleżankę, chcąc dowiedzieć się, co takiego zrobiła, że wywołało to w nim takie zainteresowanie. Justyna wyciągnęła swój nowy telefon, najwyraźniej chcąc sprawdzić tylko godzinę, ponieważ po chwili z powrotem schowała go do kieszeni.
– Komórka. Utrzymuje was z rzeczywistością. Oddajcie ją.
Zerknęłam na mężczyznę, nie mogąc uwierzyć, że powiedział coś takiego. Potwierdziła się moja wcześniejsze teoria zakładająca, że mężczyzna chciał nas oszukać i okraść. Zacisnęłam zęby i pokręciłam sprzecznie głową.
– Nie – powiedziałam trochę za głośno.
– Wiki, dlaczego masz taką wkurzoną minę? Zaproponował coś dwuznacznego?
Zignorowałam pytanie Justyny. Patrzyłam tylko na twarz i oczy mężczyzny, bo wiedziałam, że z nich wyczytam najwięcej.
– Po wszystkim, Zoja odda wam wasze komórki. Obiecuję. Nie jesteśmy złodziejami. Jesteśmy uczciwymi ludźmi i nigdy nikogo nie oszukaliśmy.
Mówił to z takim przekonaniem, że byłam skłonna mu uwierzyć. Czasem bujałam w obłokach (nawet bardzo często), ale nie spodziewałam się, że przyjdzie mi mierzyć się z czymś takim – z odbiciem prawdziwej magii. Westchnęłam, po czym wyjaśniłam sytuację Justynie. O dziwo moja przyjaciółka – zaskakując mnie po raz kolejny – zgodziła się. Bez wahania oddała kobiecie swój telefon, nie mogąc doczekać się wróżby. Ja uczyniłam to z większym oporem i patrzyłam, jak Zoja chowa nasze komórki do skórzanej sakiewki, spoczywającej obok jej nogi. Kobieta zamknęła oczy i pochyliła się do przodu. Potrząsała dłonią, wypowiadając dziwne słowa. Rozglądałam się na boki w poszukiwaniu jakichś magicznych rzeczy, lub stworzeń, które mogłyby w tej chwili nawiedzić namiot, lecz nic takiego się nie zdarzyło. Zoja rozłożyła palce, a spomiędzy nich wypadła mała kostka. Liczba oczek na jej ściance wskazywała na liczbę cztery. Kobieta przemówiła, a mężczyzna cierpliwie wysłuchał jej słów. Gdy skończyła, zaczął mówić.
– Liczba cztery. Odwaga i przebiegłość. Nie cofacie się przed niczym. Dążycie do celu, choćbyście mieli polec w tej bitwie sami. Nigdy nie zawrócić z tej drogi, bo dobrze znacie siebie i wasze życie. Wiecie, czego chcecie – zakończył z powagą w głosie. Wskazał głową na Justynę, sygnalizując, że to właśnie jej osoby tyczyły się te słowa.
Przekazałam je przyjaciółce. Dziewczyna wydęła dumnie pierś do przodu, nie posiadając się z radości.
Powietrze w namiocie zgęstniało, a Zoja wykonała podobny gest. Wypuściła z dłoni kostkę, a ta wirowała na macie jak zawodowa tancerka. Po chwili opadła wskazując na liczbę jeden. Czułam na sobie wzrok kobiety, gdy przemawiała.
– Liczba jeden. Liczba doskonała. Jesteście doskonali. Posiadacie w sobie moc i pasję, która prowadzi was naprzód. Nigdy się nie poddajecie. Zawsze chcecie być najlepsi we wszystkim, ale…
Machnęłam dłonią, żeby zachęcić go do dalszego mówienia. Czarne oczy omiotły całą moją twarz. Nie zamierzałam wierzyć, w to, co mówił.
– Powinniście zmienić podejście. To dobrze, że chcecie być pierwsi, ale czasem lepiej być ostatnim, bo wtedy człowiek czuje się najlepiej. Czuje się szczęśliwy. Ważne, żeby wiedzieć, kiedy zwolnić, kiedy zarezerwować sobie czas na odpoczynek i spotkanie z bliskimi osobami. Ważne, żeby doceniać najprostsze chwile, nie tylko te, które wywołują dreszcz na plecach. Warto doceniać ludzi, nie konkurować z nimi. Warto się otworzyć i dbać o swoje wnętrze, bo w tej gonitwie za byciem idealnym, nie zawsze udaje się to zrobić. Przypłacacie to zdrowiem, a wcale nie musi tak być…
– Wystarczy. Dziękuję – zatrzymałam potok słów wypływający z ust mężczyzny.
Patrzył na mnie, tak jakby znał mnie od zawsze. Jakby znał każdy mój problem i posiadał lekarstwo, które mogło go uleczyć.
Kobieta zabrała kostkę i włożyła ją do kieszeni. Następnie wyciągnęła z niej podłużny przedmiot, który wyglądem przypominał czarodziejską różdżkę z baśni o wróżkach i księżniczkach. Położyła ją na macie w taki sposób, że jej końce wskazywały na dwa fikuśne znaki. Spojrzałam pytająco na mężczyznę, a ten od razu odpowiedział:
– Uda wam się. Będziecie naprawdę zadowoleni.
Uśmiechnęłam się, bo nie wiedziałam, jak inaczej mogłabym zareagować na jego słowa. Po skończonym seansie odzyskałyśmy nasze telefony. Mężczyzna pozwolił nam wykonać kilka zdjęć, a na sam koniec odpowiedział na każde zadane przez nas pytanie.Zebrałyśmy godny uwagi materiał i nie mogłyśmy doczekać się, kiedy wreszcie opublikujemy go na naszym blogu. Siedząc w pokoju hotelowym, zastanawiałam się, czy ujawnianie tajemnic koczowniczego ludu żyjącego w harmonii z naturą, było właściwe. Po długiej rozmowie z Justyną doszłyśmy do wniosku, że umieścimy tylko kilka najciekawszych faktów, resztę – w tym tajemnicze wróżby – zachowamy dla siebie. Szybko okazało się, że sporządzony przez nas tekst wywołał większe zainteresowanie niż poprzednie wpisy. Otrzymałyśmy nawet propozycję wydania naszego własnego przewodnika.
Mimo, że całkowite szczęście i spełnienie zagościło w moim życiu, czasem spoglądałam na gwiazdy i myślałam o mężczyźnie – czarnookim powierniku marzeń, który stworzył dla mnie tę niesamowitą historię. Miałam nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkam go na swojej drodze. Nie traciłam nadziei, ponieważ życie było pełne niespodzianek.
Wioletta Starmach – studentka stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie, specjalność studia eurazjatyckie. Jej zainteresowania koncentrują się na Londynie, nauce języka angielskiego, kulturze krajów dalekiego wschodu oraz książkach grozy. Obecnie pisze kilka opowiadań, które są publikowane na stronie poświęconej dla pisarzy amatorów – Wattpad. | Kontakt: starmachwioletta@gmail.com