Zazwyczaj historie o księżniczkach zamkniętych w wieży są pełne pradawnych klątw, rycerzy w lślniących zbrojach i pocałunków prawdziwej miłości. Nie można też zapominać o tym, że zazwyczaj księżniczki te nie mają nic do powiedzenia i są zamknięte wbrew swojej woli. Tylko w moim przypadku decyzja była jak najbardziej uzasadniona i świadoma. W dodatkumoja historia nie była tak samotna, jak można by się spodziewać.

Sukcesja tronu w moim kraju zawsze śmieszyła okolicznych władców. W Górach tron dziedziczy najmłodsze dziecko w dzień swoich osiemastych urodzin – to taki trik, który opracowali starożytni, by ograniczyć rządy jednostki. Dobrze pomyślane jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że rodziny faerie z Gór nigdy nie miały więcej niż czwórki dzieci, jesteśmy ograniczeni genetycznie.

Co to oznaczało dla mnie? Jako pierworodna nie miałam prawa do tronu, nie mogłam wyjść za mąż za jednego z możnych w naszym królestwie. Mogłam natomiast uczyć się na guwernantkę dla dzieci moich sióstr, zostać pierwszą służką przyszłej królowej lub zaciągnąć się do wojska. Żadna z tych funkcji nie przyspieszała bicia mojego serca. Krew ciągnęła mnie w inną stronę.

– Twoje dwudzieste pierwsze urodziny zbliżają się wielkimi krokami. Czas byś podjęła decyzję – rozpoczęła rozmowę moja matka, jak zwykle siedząc w ciasnej, grafitowej sukience na kamiennym tronie. – Czy twoje siostry mogą na ciebie liczyć, gdy przyjdzie ich czas?

– Zdecydowałam, że za równy miesiąc opuszczę pałac i zajmę się prowadzeniem Archiwum na Wschodnim Krańcu.

Przez salę tronową przeszły szepty zdumienia. Dworzanie spoglądali to na siebie nawzajem, to na mnie, a następnie na swoją królową, próbując wyczytać coś z twarzy władczyni. Ta natomiast wciąż siedziała z poważną miną, jakby nic się nie stało. O tym, że nie jest zadowolona z mojej decyzji poinformowały mnie jej bielejące kostki palców zaciskających się na poręczach tronu.

– Archiwum to tylko legenda dla głupców. Pozostało po nim tylko opuszczone od ponad trzech tysięcy lat zamczysko. Naprawdę sądzisz, że zostało tam cokolwiek z dawnej potęgi? Że te stare mury kryją w sobie coś wartego ochrony?

Z każdego jej słowa wylewał się jad, a poddani o tym wiedzieli. Wbijałam paznokcie w skórę dłoni, starając się utrzymać wyraz znudzenia na twarzy.

– Moja wieczność należy do mnie i z tego co wiem nie jest pod twoją jurysdykcją.

– Och, Crescent… Nie będę się z tobą spierać. Decyzja w rzeczywistości należy do ciebie. Zważ jednak, że to życie w samotności, a ty nie masz nawet pewności, że to stare zamczysko w ogóle wpuści cię do środka – zakończyła swoją wypowiedź z uśmiechem wyższości, jakby sądziła, że wygrała.

– Życie, którego mi życzyłaś niczym nie różniło się od tego, które sama wybieram. Wybacz, że wolę samotność, na którą skażę się sama.

Królowa otwierała już usta, by coś powiedzieć. Jednak zanim jakiekolwiek zdanie wybrzmiało w ogromnej sali obróciłam się na pięcie i wyszłam. Obcasy stukały głośno na marmurowej posadzce, a rąbek bordowej sukni zbierał kurz.

***

Zapowiedziany miesiąc minął mi na przygotowaniach do podróży, choć znalazłam i czas na bale wyprawiane bez okazji dla uciechy mieszkańców Gór.

Był dwudziesty pierwszy dzień miesiąca Julianum, a ja wirowałam na parkiecie wraz z moimi siostrami. Wiedziałyśmy, że to ostatni wspólny wieczór. Byłam dzieckiem letniego przesilenia, faerie księżyca, wysłanniczką gwiazd. Piastunki losu, wywróżyły mi kiedyś wielką miłość, która odegna zło. Nigdy im nie uwierzyłam – może dlatego, że ich wróżby nigdy się nikomu nie spełniły.

Skłoniłyśmy się sobie nawzajem, gdy wybrzmiał ostatni takt melodii, a Crystal, Caliope i Andromeda od razu otoczyły mnie ramionami. Łzy najmłodszej lśniły jasno niczym małe ogniki i były tak gorące jak ogień w jej duszy.

Opuściłam je, by nie zobaczyły łez powoli wypełniających moje oczy. Pognałam do swojej komnaty, wyswobodziłam się z krępującej ruchy sukni balowej i wcisnęłam w lekki strój do jazdy konnej. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zgarnęłam ostatnie ślady, które mogły świadczyć o mojej obecności.

Na schodach przy zachodnim wyjściu czekała tylko Crystal. Jej srebrne włosy tańczyły na wietrze, a suknia mieniła się w świetle księżyca.

– Pamiętaj kim jesteś – powiedziała tylko, stykając się ze mną czołem.

– Nie chciałbym panienkom przeszkadzać, ale musimy ruszać – odezwał się głos za nami.

Oderwałyśmy się od siebie i wlepiłyśmy wzrok w wysokiego mężczyznę w kapitańskim mundurze. Nigdy wcześniej nie widziałam go w naszym zamku, mimo to skinęłam mu głową i odeszłam wraz z nim w stronę naszych koni.

Zanim przejdę dalej do opowieści musicie coś zrozumieć. Samotna dwudziestojednolatka w towarzystwie przystojnego mężczyzny czasem gubi swój rozum, nie żeby w moim przypadku tak się stało. Ja po prostu bez reszty zauroczyłam się w mojej eskorcie, ale żeby było jasne, chyba też mu się podobałam.

Rozmowy przy cichym dźwięku strzelającego drewna z ogniska należały do moich ulubionych, nie tylko ze względu na jego bliższą obecność, ale i wiedzę, którą się ze mną dzielił.

– Wschodni Kraniec nie jest pod jurysdykcją żadnego z otaczających go regionów, właśnie dlatego jest tak smakowitym kąskiem dla władców. Nikt nie potrafi zrozumieć jakim cudem te ziemie zdołały zachować niepodległość przez tyle stuleci, zwłaszcza, że obecnie są niezamieszkane.

– Jesteś pewien? – zapytałam, wypatrując się w jego twarz i starając się znaleźć na niej jakieś oznaki kłamstwa.

– Cóż tak właśnie mówią ostatnie kroniki spisane przez najbliższe królestwa, jednak ja nie jestem do końca przekonany. W końcu coś musi utrzymywać ten obszar przy życiu.

– Osobiście jestem zdania, że Archiwum jest otoczone Szlakiem Krwi – powiedział po dłuższej przerwie.

– Niewykluczone, jeśli tak jest to do samego zamku mogliby wejść tylko ci którzy mają odpowiednie intencje – odparłam, myśląc nad jego tezą.

– Nie chodzi tylko o intencje. Szlak Cieni i Krwi wymaga od wchodzącego pełnej ofiary. Musisz zostać strażnikiem danego miejsca i bronić go do ostaniego tchu gdyby zaszła taka potrzebna. Zostajesz zakładnikiem bez możliwości wyjścia i przekazujesz swoją funkcję dopiero w momencie śmierci.

– Dobrze, że i tak nic lepszego nie czeka mnie w życiu. Mogę bronić tego zamczyska własną piersią, byleby zostało na swoim miejscu nietknięte.

Podróż na Wschodni Kraniec nie należy do przyjemnych i choć tylko przez pierwsze dwa tygodnie, prawie osiem razy zostaliśmy napadnięci, królowa stwierdziła, że skoro moja decyzja nie pokrywa się z jej, nie ma sensu dbać dłużej o moje bezpieczeństwo. A jednak wysłała ze mną żołnierza w randze kapitana. Czym sobie przewinił ten młodzieniec, że został skazany na podróż, z której nie da się wrócić? – pomyślałam któregoś dnia, wpatrując się w jego profil tuż po tym jak ponownie wyruszyliśmy w trasę po ataku okolicznych bandytów.

– Oświadczyłem się nie tej kobiecie co potrzeba – odparł, a ja prawie spadłam z konia w szoku. Od razu wyciągnął rękę i podciągnął mnie do pozycji pionowej. – Wybacz, powinienem cię uprzedzić, że potrafię czytać w myślach. Na swoją obronę powiem, że to zdanie praktycznie wykrzyczałaś mi do ucha.

– Nie jestem urażona. Caliope również potrafi to robić, może być kłopotliwe jeśli zapomni się trzymać gardę, a ja myślałam, że mogę swoją opuścić skoro opuściłam już mury pałacu – przyznałam szczerze.

– Niestety, opuszczenie pałacu nie oznacza również końca telepatów. Jest nas więcej niż mogłaby panienka przypuszczać.

– Nie mów do mnie “panienka”, bo nie jestem i nie będę już żadną panną. Jestem Crescent i tak możesz się do mnie zwracać…

– Bel.

– Miło cię w końcu poznać Bel – zażartowałam, ale do tamtej chwili nie zdawałam sobie sprawy, że nigdy się sobie nie przedstawiliśmy. – To która był tak głupia by zrezygnować z dobrej partii?

– Ty.

To zdanie przeważyło szalę, obróciłam się za szybko, a koń się wystraszył. Nawet ze zwinnością faerie nie mogłam uniknąć upadku, który wycisnął mi oddech z płuc.

– Crescent! Nic ci nie jest? – zapytał Bel szybko schodząc z wierzchowca i nachylając się nade mną. Jednak jedyne co opuściło moje usta to głuchy jęk.

Chłopak wziął mnie na ręce i posadził przed sobą na koniu. Jechał tak ze mną dopóki nie udało nam się znaleźć uciekinierki Layli – moja klacz naprawdę uwielbiała znikać gdy się spłoszyła.

– Do końca naszej trasy zostały dwa dni. Zatrzymamy się tutaj na noc i odpoczniemy. Nie ma co szarżować skoro jesteśmy prawie u celu – to mówiąc zaczął odczepiać bagaże od siodeł.

Nie odzywaliśmy się do siebie aż do zmierzchu, a i wtedy raczej unikaliśmy rozmowy. Dopiero gdy nad nami pojawiły się burzowe chmury Bel kazał mi schować się w namiocie i było to pierwsze wymówione do mnie zdanie po całym zdarzeniu.

Po dwóch godzinach niebo otworzyło się całkowicie. Ogromne, ciężkie krople spadały z nieba razem z drobnymi kuleczkami lodu, które przebijały się przez płótno namiotu i kaleczyły skórę. Konie zaczęły głośno rżeć przerażone, a Bel zerwał się z miejsca.

– Gdzie idziesz? – powiedziałam, łapiąc go za rękę.

– Konie się spłoszą jeśli nie pójdę ich uspokoić.

– Idę z tobą.

Widziałam, że chce mi zabronić, ale po opuszczeniu pałacu skończyłam z rozkazami, nakazami i zakazami. Wyminęłam go zanim zdążył cokolwiek więcej powiedzieć. Płowa klacz stanęła dęba gdy po okolicy rozszedł się głośny grzmot, natomiast drugi wierzchowiec zachowywał się nadzwyczaj cicho. Zaczęłam powoli zbliżać się do Layli i mówiłam uspokajające słowa, aż ta podeszła do mnie i pozwoliła pogłaskać się po pysku. Nie minęło nawet dziesięć minut, a ja już byłam całkowicie przemoczona. Koszulka lepiła mi się do ciała, a włosy zwijały w loki na czole.

– Cres, powinniśmy wracać!- Zagrzmiał Bel, próbując przekrzyczeć szalejący żywioł. W odpowiedzi przytuliłam się tylko mocniej do szyi klaczy.

Szybko okazało się, że Bel wcale nie chciał abym schroniła się przed deszczem, a przed nadciągającymi z północy jeźdźcami. Gdy próbował zaciągnąć mnie do namiotu siłą było już za późno, ponieważ nasi nowi towarzysze zdążyli nas zauważyć. Chłopak sięgnął do miecza przypiętego do pasa w tym samym momencie co przeciwnicy, a mi pozostało przyglądać się z daleka. Przynajmnie tego wymagał ode mnie Bel. Nie miałam przy sobie broni, została na posłaniu w namiocie, a choć moim największym atutem była wiedza i umiejętność pisania, potrafiłam się bronić i nie zamierzałam odpuszczać.

Skupiłam się na wyrównaniu oddechu, a tym samym na wsłuchaniu się w rytm własnej krwi. Nasi przeciwnicy nie mogli wiedzieć, że mierzą się z faerie z Gór, bo w niczym ich nie przypominałam. Uśmiechnęłam się kpiąco, gdy jeden z jeźdźców zamachnął się na mnie mieczem, a ja zręcznie uchyliłam się przed atakiem następnie posyłając w stronę mojego przeciwnika smugę srebrnej magii. Żałowałam, że nie mogłam zobaczyć szoku na jego twarzy, gdy zorientował się, że za moment jego serce przestanie bić.

Odwróciłam się w stronę Bela, ale nie potrzebował mojej pomocy. Ocierał akurat miecz czarnej posoki mężczyzny którego zdekapitował. Skinął mi głową z uznaniem i zniknął za połami namiotu.

Dalsza część drogi upłynęła nam szybko i w niezręcznej ciszy. Nie odzywaliśmy się do siebie chyba, że było to całkowicie niezbędne. Dotarliśmy do granicy, za którą wszystko miało się zmienić drugiego dnia późnym popołudniem, kiedy dzień powoli zmieniał się w wieczór, a gwiazdy już jasno lśniły na niebie, uśmiechając się do mnie z wdzięcznością.

Zeskoczyłam z konia i podeszłam do granicy, która świeciła złotym blaskiem, prawie że siostrzanym do tego, który znałam od zawsze.

– Cres?

– Powinieneś wracać w Góry. Moja matka zapewne sowicie cię nagrodzi.

– Wiesz, że nie mogę wrócić. Sama dziwiłaś się, ze wyruszam w podróż w jedną stronę.

– Archiwum cię nie przyjmie.

– W tej kwestii mogłabyś się zdziwić.

– Więc spróbuj. Udowodnij mi, że płynie w tobie ta sama magia co w murach tej twierdzy – praktycznie wysyczałam mu w twarz, wciskając w jego dłoń mój sztylet.

Przewrócił oczami i zręcznym ruchem rozciął skórę dłoni, by pokropić swoją krwią linię bariery. Ku mojemu zdumieniu ta rozmyła się jakby nigdy nie istniała, a mi zmiękły kolana. Sądziłam, że moja krew wzywa mnie właśnie tu, do tej krainy samotności i książek i pism. Ale skoro Bel też ma do niej dostęp to może się pomyliłam.

– W niczym się nie pomyliłaś. Archiwum od dawna na ciebie czeka. Ja również.

– Ty? Co?

– Cres przecież dobrze wiesz kim jestem. Wysil umysł, a do tego dojdziesz. Dam ci trochę czasu i wtedy wrócę.

– Czekaj. Powiedziałeś, że nie możesz wrócić w Góry.

– A kto powiedział, że w ogóle tam zmierzam? – zapytał z kpiącym uśmieszkiem na ustach i po prostu rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając za sobą smużkę fioletowego dymu.

Przez chwilę stałam na samym środku polany zdezorientowana i wkurzona, ale szybko zdałam sobie sprawę, że muszę dopełnić formalności związanych z przejęciem zamku.

Pierwszych kilka miesięcy było udręką. Co rusz gubiłam się w zamkowych korytarzach, drzwi same się przede mną zamykały, a część woluminów nawet nie chciała myśleć o tym, że mogłabym zdjąć je z półki. Dopiero gdy odpuściłam usilne starania i dałam zamczysku się poznać ono zaczęło patrzeć na mnie przychylniej. Zdarzało się, że w głębokich ciemnościach korytarzy widywałam oczy Bela, ale zrzucałam to na karb wyczerpania.

Mijały lata. Zdążyłam przywyknąć do chłodu kamiennych ścian, posiłków które same pojawiały się w porze jedzenia. Do oczu Bela, które pojawiały się w najmniej oczekiwanych miejscach, o najmniej oczekiwanej porze. Wyobraźnia płatała mi figle wysyłając złudzenia pocałunków, które jego usta zostawiały na mojej skórze. A może to działo się naprawdę?

Poznałam Archiwum lepiej niż własną kieszeń. Potrafiłam z zamkniętymi oczami dotrzeć na trzecie piętro podziemi siedemnastoma różnymi drogami, polegając jedynie na ciemności dookoła jakby była osobnym bytem. Czym zresztą była, jak się z czasem okazało.

Umbre, które były – nomen omen – cieniami bez ciała. Duchami dawnych lokatorów tego miejsca jeszcze z czasów zanim stało się Archiwum. Co zadziwiające nigdzie nie znalazłam żadnej kroniki z tych czasów, a przecież ktoś musiał je prowadzić. Nie miały swojego języka, którym mogłyby się ze mną porozumieć, ale byłam dzieckiem nocy, nie potrzebowałam słów, by rozumieć co chcą mi przekazać.

Zachwycałam się wszystkim co mnie otaczało. Cichym skrobaniem pióra o papier, gdy przepisywałam kolejny tom kronik lub katalogowałam do późnych godzin porannych. Cieszyłam się z wszystkich chwil, które spędzałam w fotelu z dobrą lekturą. A także tych, w których mogłam sięgnąć po notes, który właśnie czytacie. Kim byłabym bez tych słów?

Kolejna zima przeszła w wiosnę, lecz kwiaty wciąż nie zbudziły się ze swojego snu, a świat trwał w międzyczasie. Obudziłam się w środku nocy słysząc tylko ryk mojej krwi.

Krew nigdy się nie myli, a moja śpiewała o śmierci.

Umbre stłoczyły się w mojej sypialni i choć nie miały oczu, którymi mogłyby wyrazić strach, ani ust, którymi wypowiedziałyby ostrzeżenie słyszałam je wyraźnie.

“SZYKUJ SIĘ.”

Wciągnęłam skórzane spodnie i przylegającą koszulę, a na wszystko zarzuciłam ciemny płaszcz. Wbiegłam na najwyższy poziom, potykając się o parę starych wysokich butów, która pojawiła się z nikąd i stanęłam na blankach. W oddali zobaczyłam wrogie sztandary i co najmniej trzystu żołnierzy – w końcu byłam tu sama, czymże jest walka przeciwko jednej mizernej faerie. Szkoda, że mnie nie docenili.

– Masz zamiar się tu ukrywać? – odezwał się głos za mną, ale nie odwróciłam się w jego stronę.

– A ty masz zamiar pokazywać się tutaj tylko kiedy grozi mi śmierć? Myślałam, że narzeczeństwo do czegoś zobowiązuje – ostatnie zdanie wypowiedziałam patrząc mu w oczy, nie mogłam przegapić wyrazu szoku malującego się na jego twarzy.

– Cres…

– Och, daj spokój i nie Cresuj mi tu teraz. Wiedziałbyś od dawna, gdybyś tylko miał więcej odwagi i wylazł z tej swojej nory. Wielki książe się znalazł. Wiesz czasy się nie zmieniły, wciąż powinieneś pokazać, że ci zależy, ale nie prościej zniknąć – fukałam dalej, dopóki nie zamknął mi ust pocałunkiem.

– Możemy pokłócić się o to, gdy już odeślemy tych tam do piekła? – zapytał z uśmieszkiem, wskazując niedbale w stronę jeźdźców.

– A możemy wysłać ich gdzieś indziej? Wybacz Bel, ale nie mam ochoty natknąć się na nich na dole, gdy przypadkiem skręcę nie w ten korytarz.

– Zostawiam ci pole do popisu.

Zaśmiałam się i rzuciłam w przestrzeń za murami, co raczej nie przypadło do gustu Belowi. Jego krzyk słyszałam tylko przez chwilę, ale to nie na nim się skupiałam a na przemianie. Czułam jak magia wypełnia moje nozdrza, tego duszącego zapachu kminku nienawidziłam najbardziej na świecie. Po chwili unosiłam się w powietrzu na ogromnych skrzydłach.

Może nie byłam największą wywerną na świecie, ale nasi przeciwnicy z pewnością nie byli nastawieni na potyczkę z jakąkolwiek przedstawicielką tego gatunku.

Słabe przygotowanie, co panowie?

To nie była walka, to było zniszczenie. Nie mieli ze mną szans. Spaliłam ich wszystkich, a wiatr rozwiał ich prochy na cztery strony świata.

Zgrabnie wylądowałam na ziemi gdzie czekał już na mnie Bel i wróciłam do stałej formy.

– Jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego, to obiecuję, że sam skoczę z okna – rzucił gniewnie, przygarniając mnie blisko siebie.

– Musiałam sobie zostawić jakiegoś asa w rękawie Belialu. Mój ty księciu piekielny.

– Nie mogłaś sobie odpuścić?

– Gdzie w tym zabawa – odparłam i pocałowałam go lekko.

– A wracając do naszej niedokończonej rozmowy. Naprawdę zostaniesz moją żoną? – zapytał, a w jego głosie słychać było najprawdziwszą obawę, że mogłabym go odrzucić.

– Naprawdę. Jestem twoja.

Wrócił ze mną do zamku i został. A ja już na zawsze i na wieczność miałam być panią tego miejsca, tak jak on wcześniej, a przed nim wielu innych.

Wytężcie więc słuch i poczujcie rytm własnej krwi. Słyszycie jej zew? Jej dziką pieśń, która nie daje wam spać i błaga żebyście ruszyli? Skupcie się i nie znajdujcie wymówek. Krew wie najlepiej. Krew wskaże wam drogę. Może nie traficie do zamku, który jest bramą do piekieł, a waszym mężem nie zostanie jeden z książąt piekielnych. Ale kto wie co tam dla was krew zgotowała?