Pierwszej nocy, rozpoczynającej wakacje, spałam tylko cztery godziny i co ciekawe,nie czułam ani odrobiny zmęczenia. Od samego rana mój umysł działał na najwyższych obrotach, a ciało nie mogło przestać mrowić od nadmiaru szczęścia. Wreszcie nastał mój ulubiony czas w roku – długo wyczekiwany odpoczynek. Nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie zobaczę moją najlepszą przyjaciółkę Anię. Skłamałbym, gdybym powiedziała, że w ogóle za nią nie tęskniłam. Była jedną z najważniejszych osób w całym moim życiu. Zawsze mnie wspierała, a ja starałam się odwdzięczać się jej tym samym. Chociaż mieszkałyśmy w zupełnie różnych miejscach, nie przeszkadzało nam to w pielęgnowaniu naszej przyjaźni.

Poznałyśmy się jedenaście lat temu, kiedy po raz pierwszy przyjechałam na wakacje do dziadków. Pamiętam, że byłam wtedy bardzo podekscytowana i zainteresowana wszystkim, co mnie otaczało. Z chęcią podejmowałam się zadań, które mi powierzano. Nie mogłam nacieszyć oczu widokiem żywych krów, koni i kur, za którymi ganiałam jak szalona, lecz najbardziej podobały mi się wycieczki do lasu. Uwielbiałam patrzeć na drzewa, wdychać ich zapach, przytulać je i spoczywać w ich cieniu. Drzewa były, jak dobrzy, starzy przyjaciele – niewzruszone i wyrozumiałe. Towarzyszący im błogi spokój sprawił, że obudziły się we mnie pragnienia przeprowadzenia się na wieś i zamieszkania z dziadkami na stałe. Rodzice jednak nie zgodzili się na moje dziecięce wymysły tłumacząc, że były to jedynie krótkotrwałe fantazje i zauroczenia zaprzątające mój młodzieńczy umysł. Nigdy się z nimi nie zgodziłam, ponieważ czułam się szczególnie związana z tym miejscem. To dziwne i zarazem magiczne przeświadczenie wzmocniło się, kiedy poznałam Anię. Szczupłą blondynkę o niebieskich oczach i promiennym uśmiechu. Szybko złapałyśmy wspólny kontakt, nie tylko ze względu na ten sam wiek, ale przede wszystkim dlatego, że interesowały nas podobne rzeczy. Ania wydawała mi się szczera i skromna. Bardzo różniła się od dziewczynek, które poznawałam w mieście.

Ustaliłyśmy z Anią, że każde wakacje będziemy spędzać razem – dwa tygodnie na wsi, dwa tygodnie w wielkim mieście. Taki układ był dla nas zadowalający i pozwalał nam przetrwać długą rozłąkę. Dokładnie planowałyśmy każdy wspólny dzień i zawsze świetnie się przy tym bawiłyśmy. Oczywiście, jak na szalone nastolatki przystało, miałyśmy także wiele niezaplanowanych przygód, bo przecież wszystkiego nie dało się przewidzieć, prawda?

Tego dnia w ekspresowym tempie ubrałam się i zjadłam śniadanie. Zanim wyszłam z domu, powiadomiłam dziadków o spotkaniu z Anią. Nie chciałam, żeby się o mnie martwili. Nie miałam jeszcze ukończonych osiemnastu lat, więc musiałam mówić im o wszystkich moich wyjściach. Wcale mi to nie przeszkadzało. Bardzo cieszyłam się, że pomimo moich szesnastu lat, które miałam już na karku, dziadkowie interesowali się mną w takim samym stopniu, jak dawniej.

Zadowolona z rozmowy z dziadkami, wybiegłam z domu rozkoszując się ciepłymi promieniami słońca. Przyjemny wiatr gładził moją skórę i rozwiewał włosy. Na idealnie błękitnym niebie nie było ani jednej chmurki. Pogoda jak marzenie. Zatopiłam się w rozmyślaniach na temat dzisiejszego dnia. Ania zaproponowała, żebyśmy spotkały się w jej domu i spokojnie porozmawiały na różne tematy, głównie te związane ze szkołą i tym, co działo się u nas przez te kilka, szkolnych miesięcy. Z chęcią przystałam na jej propozycję. Było tyle rzeczy, którymi chciałam się z nią podzielić. Poza tym wiedziałam, że Ania przygotowała się na tę okazję i upiekła – nie ukrywając – mój ulubiony placek, czyli szarlotkę. Ania posiadała niekwestionowany talent kucharski i cukierniczy. Ja mogłam jedynie kosztować i delektować się jej wyrobami, bo kucharką byłam kiepską.

Przyspieszyłam kroku, żeby jak najszybciej dotrzeć do domu mojej przyjaciółki. Co prawda dziewczyna nie mieszkała daleko, ale chciałam mieć już tę trasę za sobą. Lejący się z nieba żar dawał mi się ostro we znaki. Ledwo przemierzyłam połowę drogi, a byłam bardziej mokra niż szczur po imprezie w kanałach. Moja letnia sukienka przykleiła się do ciała i nie zamierzała tak łatwo odpuścić. Szkoda, że w pobliżu nie było jakiegoś basenu z zimną wodą. Chętnie bym teraz do niego wskoczyła.

Kiedy przemierzyłam już większą część polnej dróżki, a na niebie pojawiły się pierwsze chmurki, usłyszałam dobiegający z oddali głośny charkot. Nie znałam się na tego typu pojazdach, ale obstawiałam, że właśnie w moim kierunku zmierzało kilka rozpędzonych motorów. Zeszłam z drogi i przystanęłam w trawie, czekając aż szaleni rajdowcy znikną w drugiej części rozpościerającego się lasu. Nie upłynęło kilka sekund, a zza pasa wysokich drzew wyskoczył pierwszy motor. Zaraz za nim pojawiły się jeszcze dwa. Tak, jak się wcześniej tego spodziewałam wszystkie zmierzały w moim kierunku. Miałam tylko nadzieję, że kierowcy tych pojazdów zauważyli mnie i zdążą w porę ominąć. Motory zbliżały się coraz szybciej, chociaż jeden z nich zaczął gwałtownie zwalniać. W mgnieniu oka wytracił swoją prędkość i przystanął nieopodal mojej zaskoczonej osoby. Pozostali wyminęli nas, ale nie zajechali zbyt daleko. Siedzący na motorze chłopak zdjął kask i głośno krzyknął:

– Dzik! Goni nas dzik! Uciekaj!

Wystraszyłam się nie na żarty. Zanim zdążyłam racjonalnie pomyśleć, poderwałam się do biegu i zaczęłam pędzić w stronę najbliższego drzewa. Po drodze zgubiłam w trawie jednego buta, ale nie przejmowałam się tym. Myślałam tylko o tym, jak wspiąć się na wysokiego i grubego dęba, zanim rozszalałe zwierzę dopadnie mnie i rozszarpie na drobne kawałeczki. Kiedy dobiegłam do drzewa, pospiesznie objęłam je rękami, jakbym przytulała drogą mi osobę i zaczęłam się wspinać. Szybko jednak zaprzestałam tej czynności, ponieważ usłyszałam za sobą dzikie śmiechy i gwizdy trzech chłopaków.

– Spasiona krowa, a jak szybko biega! – wrzasnął jeden z nich.

– Dzik! Ojej! Dzik! – zapiszczał drugi.

– Kopciuszek zgubił pantofelek!

Nie miałam ochoty na nich patrzeć, ale kiedy usłyszałam tę denną aluzję o kopciuszku, to aż się we mnie zagotowało. Zsunęłam się po korze i gdy znalazłam się na ziemi, posłałam chłopakowi zabójcze spojrzenie. Byłam wściekła i chciałam, żeby o tym wiedzieli.

– Bardzo zabawne, a teraz z łaski swojej oddaj mi mój sandał – Nie uśmiechało mi się prowadzenie z nimi jakichkolwiek dyskusji, ale nie miałam wyjścia. Jeśli chciałam odzyskać ulubionego buta musiałam to zrobić. Założyłam ręce na piersi, żeby dodać sobie trochę więcej odwagi i wbiłam urażone spojrzenie w roześmianą twarz chłopaka. Był całkiem… no właśnie. Cholera. Był całkiem niezły, jak na wrednego chuligana przystało. Czy każdy typowy rozrabiaka musiał właśnie tak wyglądać!? W czarnych, opadających mu na oczy włosach, czaiły się brązowe refleksy wzmacniane przez padające promienie słoneczne. Długie rzęsy rzucały cienie na jego śniade policzki. Chłopak był posiadaczem naprawdę ciekawej twarzy, ale kiedy otwierał usta, czar związany z jego przystępnością gdzieś się ulatniał. Wymachiwał moim butem na prawo i lewo, jakby próbował strzepnąć z niego wszystkie osadzone na nim kryształki i ozdóbki.

To trofeum dla dzika! – Chłopak zaśmiał się głośno i przy wtórze kolegów zaczął chrząkać jak świnia w oborniku. Odwrócił się na pięcie, dosiadł swojego mechanicznego rumaka i tyle go widziałam.

Odjechali, pozostawiając po sobie tumany wzniesionego w powietrze ziemskiego pyłu. Moja wściekłość wywindowała na dotąd nieznane mi wyżyny. Od jedenastu lat przyjeżdżałam tutaj na wakacje i jeszcze nigdy nie spotkałam się z czymś podobnym. Dlaczego ci chłopcy zachowali się w taki sposób? Przecież nic im nie zrobiłam. Nie wadząc nikomu, spokojnie sobie spacerowałam, a tu nagle spotkała mnie taka niemiła niespodzianka. Nie chciałam wracać do domu dziadków i opowiadać im o tym, co się wydarzyło, dlatego z powrotem ruszyłam w stronę domu mojej koleżanki. Musiałam wypytać ją o tych gagatków. Dowiedzieć się czegoś na ich temat. Nie mogłam odpuścić sobie utraty jednego z moich bardziej ulubionych butów. Miałam tylko nadzieję, że ten incydent nie wpłynie na resztę mojego dnia. Przecież miało być tak cudownie.

Zbliżając się do domu mojej przyjaciółki zauważyłam, że dziewczyna czekała na mnie przed furtką prowadzącą do dużego ogrodu, otaczającego jej dom. Była taka jak ją zapamiętałam – promienna i śliczna. Fizycznie nic się nie zmieniła. Może tylko nieco podcięła końcówki włosów. Podeszła do mnie uradowania i przytuliła mnie na powitanie.

Jejciu Amelka! Nareszcie cię widzę! Całą noc nie spałam! Nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie cię zobaczę! Co u ciebie!? Muszę ci powiedzieć, że super wyglądasz! Do twarzy ci w tej sukience!

Uśmiechnęłam się sama do siebie i mocniej przytuliłam dziewczynę. Moja stara, dobra przyjaciółka, ani trochę się nie zmieniła. Wciąż lubiła dużo mówić i zasypywać mnie gradem pytań, na które nie pozwalała mi udzielić natychmiastowej odpowiedzi. Chciała wszystko wiedzieć na raz, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Lubiłam tę jej dociekliwość. Oderwałam się od jej szczupłego ciałka i przeniosłam oczy na jej opaloną twarz.

– Cześć! Ja też się cieszę i dziękuję, chociaż od ostatnich wakacji przytyłam parę kilo – Wywróciłam oczami, teatralnie wzdychając.

Ania szturchnęła mnie w ramię.

– Super wyglądasz. Rok temu też ładnie wyglądałaś, ale teraz to już przeszłaś samą siebie. Sukienka jest niezwykła.

Przyjaciółka komplementowała mój wygląd, a ja miałam wrażenie, że się rumienię.

– Nie wszyscy tak uważają. Kiedy szłam do ciebie, natknęłam się na jakichś chłopaków. Jeden nazwał mnie spasioną krową, a drugi kopciuszkiem i zabrał mój sandałek, który zgubiłam w trawie – Wskazałam palcem na bosą stopę.

Ania pisnęła.

– Jak to się stało? – zapytała wyraźnie zmartwiona.

Otarłam pot z czoła i po kolei opowiedziałam jej, co mi się przytrafiło – począwszy od zeszłej nocy, kiedy to również nie mogłam spać, gdyż ekscytowałam się naszym spotkaniem, a skończywszy na samotnym spacerze i nabraniu się na szalejącego po lesie dzika, którybawił się w berka z ludźmi. Ania kręciła głową z niedowierzaniem wysłuchując mojej relacji. W pewnym momencie westchnęła przeciągle.

– Nie przejmuj się nimi. Nie tylko ciebie tak potraktowali. Są bardzo wredni. Dziwię się, że jeszcze nikt nie wpadł na pomysł, żeby zamknąć ich w jakimś ośrodku dla psychicznie chorych. To, co wyczyniają czasem przechodzi ludzkie pojęcie.

– Jak ma na imię ten czarnowłosy chłopak?

Blondynka spojrzała na mnie podejrzliwie, a ja za wszelką cenę starałam się ukryć, że ktoś taki jak on mógł mnie zainteresować. Naprawdę nie rozumiałam samej siebie. Dlaczego akurat musiałam zwrócić uwagę właśnie na niego?

– Fabian, ale zmieńmy lepiej temat. Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym – Ania zaprosiła mnie do altanki, która znajdowała się zaraz za jej domem.

Na drewnianym, dużym stole spoczywało kilka butelek soku pomarańczowego, kompot z czereśni, szarlotka i miska chipsów. Przyjaciółka wiedziała, jak poprawić mi nastrój. Usiadłyśmy bardzo blisko siebie i zaczęłyśmy wymieniać się historiami, które miałyśmy okazję przeżyć w tym roku. Dużo się przy tym śmiałyśmy i żartowałyśmy. Humory nam dopisywały, ale muszę przyznać, że poczułam się jeszcze bardziej zadowolona, kiedy dołączyły do nas dwa pieski mojej przyjaciółki – Klapcio i Pimpuś. Uwielbiałam zwierzęta, niestety ze względu na alergię taty i niewielkie mieszkanie nie mogliśmy pozwolić sobie na posiadanie żadnego sierściucha. Pimpuś cały czas przytulał się do mojej nogi i zabiegał o moją atencję. Głaskałam go po główce i od czasu do czasu drapałam za uszkiem.

– Wiem, że to za wcześnie, ale rozmawiałam już na ten temat z rodzicami. Zgodzili się. Jeśli będziesz chciała studiować w Warszawie, możemy razem zamieszkać – Uśmiechnęłam się do przyjaciółki, a ona odwdzięczyła mi się tym samym.

– No jasne, że chcę, tylko trochę mi głupio. Już i tak nadużywam twojej gościnności, jak przyjeżdżam na wakacje.

Sądzę, że jest na odwrót.

Obie zaśmiałyśmy się w tym samym czasie. Spojrzałam na niebo i na leniwie przesuwające się chmurki.

– Wiesz co, o wiele bardziej podoba mi się tutaj niż w mieście. Wszystko jest takie żywsze, a zarazem spokojniejsze. Pomyślałam sobie, że jutro mogłybyśmy wybrać się do lasu i poprzytulać parę drzew. Czytałam, że takie przytulanie posiada właściwości lecznicze i wzmacniające – Spojrzałam na przyjaciółkę, która spokojnie przeżuwała kawałek placka.

– Wiesz, że mam świra na punkcie drzew, tylko jest jeden mały problem. Będziemy musiały wypatrzyć moment, kiedy naszych kolegów nie będzie w pobliżu. Często przejeżdżają tamtędy motorami i robią rozróbę.

Na dźwięk słowa koledzy zrobiło mi się gorąco. Wpadłam na pewien pomysł.

– Dobrze się składa. Będę miała okazję, żeby poprosić ich o zwrócenie buta.

Ania parsknęła śmiechem.

Byłoby miło, gdybym odzyskała też moją apaszkę.

– Chyba nawet wiem, jak zdobędziemy nasze rzeczy – Pochyliłam się nad uchem Ani i szepnęłam jej kilka słów.

Dziewczyna odsunęła się ode mnie, spoglądając na mnie z rozdziawionymi ustami.

– Myślisz, że się uda?

– Tak. Wykorzystamy ich własną broń – Uśmiechnęłam się tajemniczo.

– Ok. Wchodzę w to. AA wkraczają do akcji! – Ania uniosła dwie ręce do góry z podekscytowania.

– Proszę, tylko nie AA. To brzmi jak Anonimowi Alkoholicy – zajęczałam, a moja przyjaciółka głośno się roześmiała.

***

Ania opowiedziała mi, że między jednym lasem, a drugim znajduje się pusta przestrzeń – łąka porośnięta trawą i niskimi krzewami. Uznałyśmy, że to będzie idealne miejsce na naszą małą zemstę. Dowiedziałyśmy się, że chłopcy często tam przebywali. Urządzali sobie małe imprezy z ogniskiem, alkoholem i papierosami w tle. Tego wieczoru, a raczej już późnej nocy (gdyż słońce całkowicie zniknęło z nieba, a w zamian za nie pojawił się pełny księżyc) było tak samo. Siedzieli w małym kręgu, wypalając papierosa za papierosem i popijając pomarańczowy sok z butelki. Po kilku chwilach zaczęłam wątpić w prawdziwość tego soku. Wystarczyło, że wychylili już dwie butelki i nagle zrobili się bardzo głośni i rozgadani. Wręcz krzyczeli na siebie nawzajem.

– Są pijani – Ania zachichotała.

– Tym lepiej dla nas. To chyba odpowiedni moment. Ruszaj – Poklepałam przyjaciółkę po ramieniu, a ona posłusznie wstała i podążyła w stronę polany.

Ukryłam się za najbliższym drzewem, żeby mieć jak najlepsze miejsce do obserwowania całego wydarzenia. Moja przyjaciółka świetnie się do tego przygotowała. Zresztą ja również. Zaplanowałyśmy z Anią, że pokażemy chłopcom, czym mogło się skończyć zadzieranie z tak pomysłowymi dziewczynami jak my. Wymyśliłam akcję z duchem dziewczyny, która ponoć przed kilkudziesięcioma laty powiesiła się w tym lesie. Ania natomiast, żeby ubarwić ten pomysł, zaproponowała, że odegra rolę wystraszonej dziewczynki. Moja przyjaciółka była naprawdę genialna.

Siedziałam nieruchomo za najwyższym dębem, opierając się dłońmi o jego korę.

Będziesz świadkiem niezłego widowiska, przyjacielu.

Liście dębu, jakby w odpowiedzi na moje słowa, lekko zaszumiały. Wychyliłam się nieznacznie i obserwowałam jak moja przyjaciółka biegnie w stronę chłopaków. Najpierw zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Na chwilę musiałam zasłonić uszy, ponieważ bałam się, że rozsadzi mi bębenki. Potem rozpłakała się i dla większego efektu potknęła się o własne nogi. Runęła jak długa, na chwilę znikając w wysokiej trawie. Chłopcy wyglądali na zdezorientowanych, a alkohol wcale nie pomagał im w ocenie sytuacji. Wszyscy podnieśli się na równe nogi i patrzyli, jak Ania wychodzi z trawy i zaczyna biec w ich stronę. Myślałam, że w tej chwili stchórzą i popędzą gdzie pieprz rośnie. Ale nie. Okazali się twardszymi zawodnikami. Albo ogłupieli przez wypity wcześniej alkohol. Ania stanęła przed jednym z nich – przed chłopakiem, który nazwał mnie spasioną krową. Rozedrganymi palcami złapała go za przednią częścią koszulki i zaczęła nim potrząsać. Zachowywała się tak prawdziwie, jakby dosłownie przed chwilą zobaczyła autentycznego ducha. Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, więc chichotałam cicho.

– Co jest grane? – zapytał Fabian.

Wiatr mierzwił jego gęste włosy.

– Duch! Widziałam DUCHA TEJ DZIEWCZYNY!! – Ania oderwała się od chłopaka i skoczyła na czarnowłosego.

Chłopak był tak zaskoczony, że ledwo utrzymał się na nogach. Myślałam, że zaraz się przewróci. Ania był bardzo zdolną aktorką. Wróżyłam jej hollywoodzką karierę.

– Co ty gadasz? – Chłopak od piskliwego ojej wyglądał na przerażonego.

Już nie mogłam się doczekać, kiedy ponownie zapiszczy.

– Nie ma żadnych duchów – powiedział lekceważąco czarnowłosy. Dla podkreślenia swoich słów, machnął ręką.

Zdenerwowałam się. To był mój czas. Uniosłam w dłoniach poły białej, specjalnie na tę okazję pobrudzonej i podziurawionej sukni, którą znalazłyśmy na strychu u moich dziadków, po czym powolnym krokiem wyszłam zza drzewa. Chłopcy w ogóle nie zwracalina mnie uwagi, pochłonięci przez rozmowę z Anią. Dopiero, gdy moja przyjaciółka zaczęła głośno krzyczeć i wskoczyła na jednego z chłopców, wszyscy jak jeden mąż zwrócili na mnie swoje oczy. Obserwowałam jak emocje na ich twarzach zmieniały się, jak figury w ekspresyjnym tańcu. Poczułam się niesamowicie, jakbym wygrała milion złotych w totolotka. W jednej dłoni trzymałam gruby – oblany czerwoną farbą – sznur i wymachiwałam nim na wszystkie strony. Zbliżałam się powoli, żeby zbudować odpowiednie napięcie. Zauważyłam, że chłopak, który trzymał Anię na rękach, nie zastanawiał się ani chwili dłużej i pognał w przeciwnym kierunku. Chyba zdołał już wytrzeźwieć. Drugi z nastolatków zatoczył się do tyłu i upadł, zapewne boleśnie obijając sobie pośladki. Syknął z bólu, lecz szybko pozbierał się i z wrzaskiem wydobywającym się z jego gardła, ruszył za uciekającym kolegą. Naprawdę świetnie się bawiłam. Nie mogłam powstrzymać ironicznego uśmieszku, który wypełzł na moje usta. Dobrze, że zasłaniałam go sztucznymi włosami, bo czarnowłosy mógłby się zorientować, że duch był ze mnie tak samo prawdziwy, jak wróżka zębuszka.

Chłopak stał w miejscu i wpatrywał się we mnie oszołomiony. Szeroko rozwierał powieki, a ja bałam się, że skóra okalająca jego oczy zaraz pęknie. W pewnej chwili otworzył nawet usta. Nic nie powiedział, nawet nie wyglądało na to, żeby zamierzał uciekać. Trochę się wystraszyłam. A co jeśli chłopak zorientował się, że chciałyśmy ich tylko nabrać? Twarda była z niego sztuka. Oj twarda. Chwyciłam za sznur i posługując się nim jak biczem, uderzyłam nim o trawę. Najwidoczniej pod moim stopami leżała jakaś spróchniała gałąź, bo chrzęst łamanego drewna rozszedł się po całej szerokości polany. Dodatkowo – co wydało mi się nieprawdopodobne – gałęzie dębu zaczęły się poruszać i złowrogo skrzypieć. Zdawało się, że mój leśny przyjaciel aprobował moje poczynania.

Fabian zamrugał gwałtownie i cicho jęknął. Byłam coraz bliżej. Przyspieszyłam kroku i ruszyłam w jego kierunku. Gdy miałam go już prawie na wyciągnięcie ręki, czarnowłosy odwrócił się niespodziewanie i pognał w stronę lasu. Zniknął między dębowymi drzewami szybciej niż się tego spodziewałam. Zdjęłam uwierającą perukę i zaśmiałam się szaleńczo. Może i ja posiadałam w sobie odrobinę aktorskiego talentu?

Następnego dnia, wychodząc z domu, zauważyłam na wycieraczce mój zaginiony sandał. Trochę zdziwiłam się tym znaleziskiem, ale uznałam, że ciemnooki przystojniak po prostu zrozumiał swój błąd i postanowił mi go zwrócić. Byłam bardzo zadowolona, że udało mi się go odzyskać. Niewiele myśląc pobiegłam do mojej przyjaciółki, żeby opowiedzieć jej o tym niecodziennym przypadku. Nigdy nie spodziewałabym się tego, co u niej zastałam. Skruszeni chłopcy siedzieli grzecznie na kanapie w salonie i nieudolnie przepraszali moją najlepszą przyjaciółkę. Przyznali, że pomysł z duchem w lesie był całkiem niezły. Wystraszyłyśmy ich nie na żarty, ale to spowodowało, że zrozumieli swój błąd. Obiecali, że już nikogo więcej nie nastraszą, no chyba, że jeszcze będziemy planowały coś podobnego, wtedy z chęcią przyłączą się do naszego pomysłu. Od razu im odmówiłyśmy, ponieważ takie zabawy nie zawsze kończyły się tak szczęśliwie, jak w tym przypadku, a nie chciałyśmy mieć nikogo na sumieniu. Wystarczyło nam, że odzyskałyśmy nasze rzeczy, nawiązałyśmy nowe znajomości, a dąb, który w spektakularny sposób pomagał nam w wykonaniu tej akcji, stał się symbolem naszej niespodziewanej przyjaźni.

8