Dawno, dawno temu żył sobie król. W zasadzie nawet nie trzeba zastanawiać się zbyt długo nad opisem jego wyglądu czy też cech charakteru. Bowiem król aby być królem z baśni winien być osobnikiem sędziwym (broda mile widziana, ale nie zbyt długa, bo pomylimy go z magiem!). Ponadto powinien cechować się wielką mądrością, a także zarządzać swymi włościami w sposób sprawiedliwy.A co z królową? Wybranka serca naszego władcy zazwyczaj pojawia się w lukrowanych wspomnieniach ludu i czcigodnego małżonka. Dzieje się tak ponieważ zostaje uśmiercona już przed pierwszym aktem praktycznie każdej z historii. Król-wdowiec staje się automatycznie w takich przypadkach także samotnym ojcem. W ten sposób czytelnik poznaje jego latorośl. Standardowo jest to piękna, lecz bezbronna księżniczka. Sporadycznie, jeśli autora poniesie fantazja, nasz sędziwy władca otrzymuje na wychowanie syna. Jak to w życiu bywa pojawiają się problemy. Królestwo nawiedza straszliwy, ziejący ogniem i siarką smok, córka jest kapryśna i trzeba ją zamknąć w wieży albo po prostu nasz stary dobry król ponownie się żeni. Czymże są okropne potwory zagrażające państwu czy zbuntowane księżniczki wobec jędzowatej drugiej małżonki? Już na sam dźwięk słowa „macocha” widzimy czarownicę, która pod ujmującym wyglądem skrywa zgniłość swego charakteru. Myślę, że wszyscy fani Królewny Śnieżki wiedzą w tej chwili co mam na myśli. Ostatnim elementem układanki jest książę. Nasz Superman, który przyjeżdża na białym rumaku i ratuje królewnę i przyszłego teścia z opałów. Wredna macocha zostaje ukarana, a smok z podkulonym ogonem ucieka w siną dal. I wszyscy żyją długo i szczęśliwie. The end. Dobrze, zatem teraz po dogłębnej analizie na temat tego jak powinna wyglądać baśń rozpocznijmy historię właściwą.
Nie tak dawno temu w położonym na obrzeżach niewielkiego miasteczka pałacu żył sobie król. Nie nosił brody, ponieważ uważał, że szkoda mu czasu na jej pielęgnacje. Ponadto jako władca nowoczesny i zbuntowany chciał za wszelką cenę odciąć się od tradycji królów – dziadków z siwym zarostem i koroną na głowie. Aby jeszcze bardziej zamanifestować swój bunt zamiast starych i uczonych ksiąg czytywał poradniki, a także uczestniczył w licznych szkoleniach dla rządzących królestwami. Jeżeli chodzi o sprawiedliwość w rządach, dbała o nią jego małżonka ( tak tym razem pożyje sobie trochę dłużej). Nie była ona jednak chodzącą dobrocią. Jak każdy człowiek miała swoje drobne słabostki. Jedną z nich było zamiłowanie do kolekcjonowania latających mioteł. Ponadto królowa uwielbiała kalosze. Tak, dobrze przeczytaliście. Kalosze. Za tym obuwiem kryje się kolejny grzeszek monarchini. Mianowicie uwielbiała za pomocą niewinnych czarów wywoływać burze z ulewnymi deszczami. Idealna pogoda na wypróbowywanie jakości ubóstwianego obuwia, które później otrzymywało mniej lub bardziej pochlebną recenzję na Instagramie Jej Królewskiej Mości. Oprócz stawiającego na rozwój osobisty króla oraz zagubionej w deszczowo-internetowym świecie królowej w skład koronowanej rodziny wchodził ich syn. Jak nie przystało na księcia z bajki nie był on nieziemsko przystojny. Prawdę mówiąc jego urodę cechowała przeciętność. Może zatem był niezwykle odważny? Tutaj również należy odpowiedzieć przecząco bowiem nasz królewicz bał się dosłownie wszystkiego. Pierwszy lepszy szmer, szum wiatru czy przelatujący koło okna smok budziły w nim przerażenie. Większość czasu spędzał w komnacie wertując stare, opasłe księgi oraz od czasu do czasu, w ramach urozmaicenia, kontemplując sufit.
Pewnego dnia zdarzyło się w królestwie coś wielce niespodziewanego. Nie była to jednak miła niespodzianka. Wręcz przeciwnie. W wyniku nieustannego zaklinania deszczu przez królową, nad zamkiem stanęła olbrzymia chmura. Wyglądała niczym wielkich rozmiarów gąbka. Od czasu jej pojawienia się nad pałacowymi wieżami nieustannie padało. Jakby tego było mało ulewnym deszczom towarzyszyły burze. Ogromne, złociste błyskawice przecinały niebo dokładnie co minutę. Woda stopniowo zaczynała dostawać się do komnat pałacowych. Mieszkańcy musieli zaopatrzyć się w sprzęt dla płetwonurków, aby swobodnie przechodzić, a raczej przepływać między pokojami. Z czasem zamek, a później i całe miasteczko zniknęły pod wodą niczym legendarna Atlantyda.
Mijały dni, miesiące, lata, wraz z ich upływem ludzie zaczęli stopniowo przywykać do tej nietypowej sytuacji. Para królewska znalazła nawet nowe hobby, którym było łowienie przepływających obok nich kosztowności. Łapali je niczym motyle, z tym, że zamiast siatki używali słynnych kaloszy królowej (wreszcie się na coś przydały). Jeżeli chodzi o ich potomka, to jeszcze bardziej zagłębił się on w swoim świecie lęku. Tym razem zamiast smoków, jego obawy wzbudzały wieloryby, które rzekomo widywał średnio raz dziennie podczas zaglądania przez okno. Jedyną jego pociechą okazały się być już wcześniej wspomniane grube tomiszcza (o dziwo wodoodporne), które zaczął czytywać z jeszcze większą uwagą, próbując znaleźć rozwiązanie dla zaistniałego problemu. Na próżno. Im więcej czytał, tym bardziej czuł się zagubiony. Nie potrafił już oddzielać rzeczywistości od fikcji. W jego głowie pojawiało się tyle pytań, a w sercu tyle wątpliwości. Jednak za każdym razem kiedy chciał się już poddać nie potrafił tego uczynić. Stawka była zbyt wysoka…
Życie w zatopionym pałacu, bez dostępu do tlenu, bez widoku nieba w końcu przestało bawić nawet króla i królową. Zatęsknili oni za suchym lądem, za dawnym, niczym nieskrępowanym oddechem. Wobec tak niepewnej i coraz bardziej uciążliwej sytuacji zaczęły pojawiać się konflikty. Wybuchały one praktycznie codziennie. Najczęściej miały one swoje podłoże w błahostkach, ale czasem po dodaniu do siebie wielu takich drobnostek może powstać olbrzymia kula skarg, frustracji i wzajemnego obwiniania się. Król powoli zaczynał mieć dosyć zamawiania coraz to nowszych pomp wodnych na Allegro. Królowa z kolei stała się milcząca i stroniła od pozostałych mieszkańców zamku. Królewicz tymczasem z coraz większą zaciętością przeprowadzał swoje badania. Wykonywał skomplikowane obliczenia i pomiary. Starał się skumulować całą wiedzę, którą posiadł w niedługim okresie życia, aby stworzyć plan idealny. Na próżno. Za każdym razem kiedy usiłował wprowadzić w życie kolejne rozwiązanie, wewnętrzny strach nie pozwalał mu na działanie. Po głowie krążyło tysiące pytań. Czy aby na pewno już czas? Czy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik? Czy pomysł spotka się z aprobatą? Jak zapewne się domyślacie tego typu wątpliwości w żaden sposób nie przybliżały księcia do obranego celu. To kolejny dowód na to, że książęta z bajki nie zawsze przechodzą gruntowny kurs ratowania z opałów. Czyżby właśnie tak miała się zakończyć ta historia? Kompletną porażką? A co ze słynnymi słowami „i żyli długo i szczęśliwie”? Zawsze oczekuje się ich w tego typu opowieściach. Stanowią wręcz element obowiązkowy. Optymizm to rzecz pożądana w bajkowym świecie. Nasz królewicz powinien uratować królestwo i ożenić się z piękną królewną, której to jak na razie brak w naszej historii. Może zatem należy ją do niej wprowadzić?
Nie była chodzącą pięknością. Brak jej było wyszukanych manier. Nie potrafiła malować paznokci, a umiejętność prostowania włosów była dla niej czarną magią. Nie mieszkała w pałacu. Szczerze mówiąc w jej żyłach nie płynęła błękitna krew. Miano królewny jak i samo imię zawdzięczała matce, która uwielbiała batony Princessa. Od czasu zatopienia królestwa dzieliła swój czas pomiędzy literaturę i tresurę smoczycy, która była właściwie jej jedyną przyjaciółką. Nosiła ona imię Soledad i towarzyszyła Princessiedosłownie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pomimo sporych rozmiarów i swojego imienia, oznaczającego samotność, nasza „królewna” zdawała się jej nie obawiać. Nauczyła się jej języka, przyzwyczaiła do stałej, momentami wręcz uciążliwej obecności. Z czasem podjęła się nawet wspomnianej wyżej tresury. Polegała ona na skłanianiu smoczycy do opuszczania jej pokoju kiedy chciała porozmawiać z rodzicami lub znajomymi. Początkowo skrzydlaty stwór nie potrafił wytrzymać bez swojej właścicielki nawet minuty. Wracał bardzo szybko i nie sposób było przekonać go do powrotu na zewnątrz. Czas mijał i zaobserwować można było drobne postępy w działaniu. Soledad zostawiała Princessę na dłużej. Pewnego dnia dziewczyna stęskniona jej towarzystwem, ubrana w strój płetwonurka wybrała się na poszukiwania. Dopłynęła aż do zamku, gdzie w oknie jednej z komnat dostrzegła skulonego pod pływającym biurkiem księcia. Tuż przed nim stała jej smoczyca. Młodzieniec trząsł się jak galareta. Bał się nawet spojrzeć na to stworzenie. Obawiał się go od dziecka. Szczelnie zamykał okna i drzwi. Uciekał w fikcyjny świat byleby nie myśleć o tym, że pewnego dnia potwór z jego koszmarów stanie przed nim we własnej osobie. Princessaprzyglądała się tej scenie zaciekawiona. Doskonale pamiętała, że kiedyś sama reagowała w podobny sposób na obecność smoczycy. Postanowiła spróbować pomóc księciu. Cicho wpłynęła przez uchylone okno do wnętrza komnaty. Powoli zbliżyła się do przerażonego chłopaka i dotknęła jego ramienia. Królewicz podniósł oczy i spojrzał na nią. Przez dobrą chwilę trwali w tym wzajemnym spojrzeniu prowadząc dialog bez słów. Zupełnie tak jakby świat wokół przestał istnieć. Liczyła się ta chwila. Soledad zmęczona tą sceną, wyjętą niczym z amerykańskiej komedii romantycznej, opuściła pomieszczenie. Tymczasem młodzi ludzie zaczęli rozmawiać. Książę przedstawił nowej znajomej swoje niewykorzystane plany ratowania królestwa. Ona z kolei po ich przejrzeniu zaproponowała pomoc w ich realizacji. Wiedzieli, że muszą od razu zabrać się do pracy. Należało skonstruować olbrzymich rozmiarów pompę. Zajęcie to pochłonęło ich do tego stopnia, że porzucili w kąt poprzednie obawy księcia. Nareszcie nadszedł upragniony poranek kiedy wynalazek był gotowy. Teraz trzeba było zgromadzić ludzi do pomocy. Nawet para królewska po dłuższym okresie konfliktu zaofiarowała swoje wsparcie. Początkowo było naprawdę ciężko. Pompa pochłaniała wodę tylko po to żeby zaraz potem wypluć ją z ogromną siłą. Wśród zgromadzonych osób zaczęła narastać frustracja. Wielu odłączyło się od grupy. Byli zmęczeni pracą pozbawioną natychmiastowych efektów. Ci, którzy zostali na polu bitwy zaczęli zastanawiać się co można jeszcze zrobić, aby przekłuć tę porażkę w sukces. Po długich naradach, nieprzespanych nocach i analizie sprzętu odkryli, że urządzenie zostało zatkane przez wielkich rozmiarów skarpetę. Należała ona do olbrzyma Gustawa, który sprawował w pałacu funkcję nadwornego kucharza. Na temat tego jak skarpeta dostała się do wnętrza pompy wujek Google milczy po dziś dzień. Ośmielę się przypuszczać, że musiało to być związane z jakąś tajemnicą państwową. W trakcie wywiadu, po zakończonej sukcesem akcji ratunkowej, zarówno król jak i królowa nie podjęli się skomentowania tego incydentu.
Królestwu przywrócony został dawny wygląd. Wszyscy odzyskali twardy grunt pod nogami. A co z księciem i Princessą? Żeby nie odchodzić zbytnio od tradycji baśni zdradzę, że doszło do ich ślubu.Czy żyli długo i szczęśliwie? Długości ich żywota nie jestem w stanie stwierdzić, a co do szczęścia to bywało ono zmienne jak pogoda w marcu. Jednak po każdej, tym razem metaforycznej burzy przychodziło słońce. Od czasu do czasu odwiedzała ich Soledad. Nie były to jednak bardzo długie wizyty. Jeżeli chodzi o królową matkę, to wyrzuciła ona swoją imponującą kolekcję kaloszy i od tego czasu zamiast butów wodoodpornych postawiła na reklamę torebek wykonanych ze skóry ekologicznej. Jej czcigodny małżonek powrócił do pracy nad własnym rozwojem i napisał nawet poradnik zatytułowany „Jak rządzić w różnych warunkach atmosferycznych?” Podobno publikacja ta okazała się być bestsellerem.
Tak kończy się ta krótka „baśń” o dwójce ludzi, którzy uratowali nawzajem siebie i swoje królestwo.
Magdalena Paryś