Powiedzieć, że książę Aivan był rozkapryszonym i egoistycznym młodzieńcem, to jakby nie powiedzieć nic. Posiadał wszystko, czego pragnęła jego dusza. Wytworne, najmodniejsze stroje. Bogato zdobione komnaty. Mieszkał w największym na świecie pałacu, a w przyszłości miał stać się królem najurodzajniejszej ziemi. W złotych skarbcach mieściła się tona najdroższych kamieni i minerałów. Wierny sztab służących dbał o to, by każda z jego zachcianek spełniała się w tempie pstryknięcia palców. Żadne z nich nie pragnęło zawisnąć na egzekucyjnym moście – w miejscu, w którym wieszano ciała zdrajców i przeciwników królewskiej rodziny.
Nie dziwi więc, że otoczony przepysznym bogactwem dziedzic rósł na okrutnego tyrana. Osiem lat od dnia narodzin wydał pierwszy rozkaz, w którym zażądał od ojca złotego jabłka. Uczciwy król Asmet, nie chcąc narazić się na gniew potomka, zebrał najmężniejszych wojowników i wysłał ich w zdradliwe rejony Upadłego Ogrodu. Ostrzegł, że jeśli wrócą do królestwa bez rzeczonego jabłka, ich głowy znajdą się na pikietach. Wystraszeni wojownicy pojęli wagę słów swego władcy i po kilku miesiącach powrócili z obiecanym podarkiem dla księcia. Jabłko było codziennie pielęgnowane – myte i przecierane, aby książę mógł podziwiać w nim swoje odbicie. Pewnego dnia, gdy tak patrzył i patrzył, uświadomił sobie, że jako książę powinien posiadać coś znacznie bardziej wyjątkowego, od jakiegoś tam jabłka. Dniami i nocami dryfował myślami w najodleglejszych przestworzach, zastanawiając się nad tym, czego jeszcze nie posiadał, a z pewnością mógłby mieć. Pewnego dnia, gdy razem z ojcem odbywał podróż po najodleglejszych wyspach przynależących do królestwa, w jednej z wiosek zauważył coś niezwykłego. Był to przepiękny koń – z lśniącym w słońcu, białym włosiem, długą grzywą i mieniącym się wieloma kolorami rogiem. Na jego widok książę zapiszczał z zachwytu, choć miał już wówczas trzynaście lat. Zwierzę wydawało mu się silne i pełne wdzięku. Tak bardzo przypominało mu jego osobę. Wiedział, że to co poczuł, było czymś w rodzaju magicznej więzi. Wystarczyło tylko jedno, krótkie słowo, a jednorożec stał się podarkiem od strwożonego ludu, dla boskiego księcia. Chłopiec nie posiadał się z radości. Całe dnie spędzał z nowym przyjacielem. Czesał go, mył, nawet karmił. Przynosił mu najróżniejsze smakołyki. Głaskał i wychwalał jego inteligencję, ponieważ zwierzę to było naprawdę mądre. Zdarzało się, że książę nie wracał na noc do komnaty. Zmożony przez sen zasypiał na stogu siana.
Lata mijały. Chłopiec powoli stawał się młodym mężczyzną – przystojnym w swej urodzie i twardym w naturze. Jego przyjaźń i miłość do zwierzęcia z rogiem przetrwały mimo upływu lat, chociaż wielu sądziło, że zakończą się one tak szybko, jak pojawiły się w jego sercu. Wielu sądziło, że książę nie był zdolny do odczuwania ciepłych i pozytywnych uczuć względem żywych istot – zarówno ludzkich, jak i zwierzęcych. Uczył się jak rozkazywać i rozporządzać ludźmi, a nie jak ich szanować i kochać. Czasem zdawało się, że wszyscy, którzy go otaczali byli dla niego tylko przykrym i koniecznym dodatkiem, a zachowanie księcia potwierdzało te słowa.
Ze wszystkich obowiązków, Aivan najbardziej nie znosił goszczenia w swoim pałacu napuszonych władców i wylizanych książąt. Za każdym razem, gdy był zmuszany do wchodzenia w bliższą interakcję z nimi, obrzucał wszystkich po kolei wyniosłymi i pogardliwymi spojrzeniami. Rzadko otwierał usta, ignorując kierowane pod jego adresem pytania. Nawet nie zwracał uwagi na piękne księżniczki, które popatrywały na niego z zainteresowaniem. Prowadzone przy stole rozmowy nie cieszyły się jego uznaniem, lecz podczas jednego z obiadów, chwilowo zmienił swoje nastawienie. Usłyszał coś bardzo niepokojącego. Coś, co oznaczało, że nie byłyby jedynym księciem, który posiadał wszystko.
– Mój ojciec zna jednego z najzdolniejszych poławiaczy na wybrzeżu Baju. Obiecał, że za kilka miesięcy w mojej komnacie zagości akwarium z najpiękniejszą syreną. Słyszałem, że ich urodę nie sposób zmierzyć żadną miarą – Jeden z książąt o złotych lokach i fiołkowych tęczówkach ozwał się tak nagle, iż widelec w dłoni Aivana podskoczył i opadł na wypastowaną podłogę.
Młody książę łypnął zaskoczonymi oczami w stronę jasnowłosego chłopaka, a ten widząc malującą się na jego twarzy zazdrość, kontynuował:
– Kiedy będzie już w moim posiadaniu, zmuszę ją by każdego wieczoru wyśpiewywała dla mnie morskie pieśni. Niewielu jest ludzi na tej ziemi, którzy słyszeli syreni śpiew.
Książę Aivan musiał przyznać rację pyszałkowatemu księciu. Syreni głos był najpiękniejszym jaki można było usłyszeć – kusił barwą, tonacją i mocą. Nawet ci, którzy całe dnie spędzali na statkach, żeglując, lub dryfując po meandrach nieskończonego oceanu, nie zawsze mogli go usłyszeć. Syreny były niezwykle przebiegłe i inteligentne. Niełatwo było je schwytać. Wręcz graniczyło to z cudem, dlatego też niewielu parało się tym zajęciem. Na całym świecie istniał tylko jeden mężczyzna, który w ciągu całego swojego życia, schwytał kilkanaście syren. Aivan wiedział, że książę Kail mówił właśnie o nim. Podczas, gdy chłopak rozprawiał o syrenich atutach, Aivan usilnie analizował i nakreślał nowy plan. Kiedy uczta dobiegła końca udał się do swojej komnaty, zatrzasnął za sobą drzwi, uprzednio informując, iż nie życzył już sobie żadnych gości, po czym zasiadł do dużego, dębowego biurka i zaczął studiować księgi. Wczytywał się w tajemnicze opisy i przyglądał czarnobiałym obrazkom, wyobrażając sobie, że patrzył na coś, co należało już tylko do niego. Wtedy właśnie w jego sercu zrodziło się następne pragnienie. Wszystkie organy w ciele zapłonęły żywym ogniem. Pragnął jej. Pragnął syreny. Chciał napawać się jej urodą, jej śpiewem i świadomością, że posiadał ją przed innymi. Zamknął książkę i pogrążył się w rozmyślaniach.
Następnego dnia, z samego rana spotkał się z ojcem. Po przekroczeniu progu głównej komnaty, w której rezydował król, od razu przeszedł do sedna sprawy. Obwieścił, iż razem z syrenim poławiaczem i królewską załogą wyruszy na Ocean Saaras w poszukiwaniu legowisk syren. Powieki króla drgnęły, następnie szerzej się rozwarły ukazując jego duże oczy. Mężczyzna gwałtownie wstał z łoża i powoli podszedł do syna. Przejął się jego stanem. Założył, że chłopak był chory i majaczył w gorączce.
– Toż to szaleństwo! Nie możesz wypłynąć! Twoim obowiązkiem jest pozostać w królestwie i służyć swojemu ludowi!
– Nikomu nie będę służyć! Chcę syrenę i ją dostanę! – Książę wrzasnął, pąsowiejąc na twarzy.
Król Asmet patrzył na jego gładką i niestrudzoną twarz, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Pokręcił sprzecznie głową i położył swoją ciężką dłoń na ramieniu chłopaka. Ten nie strącił jej, czekając na słowa ojca.
– Posłuchaj mój synu. Rozumiem, że fascynują cię historie o tych stworzeniach, ale nie możesz wypłynąć w morze z marynarzami.
– Mogę i uczynię to – powiedział poważnie, wypinając dumnie pierś.
– Jeśli pragniesz mieć syrenę, rozkażę poławiaczowi schwytać ją dla ciebie, ale bez twojego udziału.
– Książę Kail też będzie miał syrenę, schwytaną przez syreniego poławiacza. To żadne osiągnięcie. Chcę w tym uczestniczyć i jeśli będzie to możliwe to sam ją zdobyć. Chcę spojrzeć jej w oczy i powiedzieć, że na zawsze będzie moja – Książę wypowiadał te słowa z takim przekonaniem i żarem, że król Asmet wreszcie mu uległ.
Aivan wiedział, że nie było takiej rzeczy, czy osoby, które mogłyby powstrzymać go przed powziętym planem. Postanowił, że nie wycofa się i osiągnie swój cel.
Przygotowania do wyprawy poszły niezwykle sprawnie. Na rozkaz króla Asmeta, syreni poławiacz przybył do królestwa w towarzystwie kilku najzdolniejszych w tej dziedzinie marynarzy. Aivan z zachwytem oglądał sprzęt, który mężczyzna przywiózł ze sobą. Wyglądał na profesjonalny i silny – tak samo jak jego właściciel. Twarz poławiacza pokrywała gruba i nieprzystępna maska, lecz w momencie, w którym usłyszał obwieszczenie płynące z ust młodego księcia, kąciki jego ust nieznacznie drgnęły.
– Wybacz wasza książęca mość, ale życie na statku bywa wymagające. Częściej jest niż bywa. Żyjemy w spartańskich warunkach. Proceder schwytania syreny nierzadko trwa kilka miesięcy, a tym którym starcza determinacji, nawet kilka lat. Książę nie powinien w tym uczestniczyć. Schwytam ją dla waszej książęcej mości i przywiozę w złotym akwarium – Mężczyzna zapewnił, wiercąc dziurę w twarzy młodego księcia.
Aivan nie był mu dłużny i obrzucił go butnym spojrzeniem.
– Czy poławiacz złożył tę samą obietnicę księciu Kailemu? – zapytał wprost, unosząc się nieco na palcach, aby wydawać się wyższym. Zmrużył oczy i zacisnął usta.
Mężczyzna nie odpowiedział od razu, przeklinając w myślach wszystkie książęce rody i ich zachcianki.
– Owszem wasza książęca mość.
– Czy ten trzęsiportek zażądał, by poławiacz sam złowił dla niego syrenę?
– Tak wasza książęca mość – Mężczyzna poczuł się przytłoczony wymianą zdań z pewnym siebie księciem.
– Ja natomiast żądam, by zabrał mnie pan ze sobą. Chcę sam schwytać syrenę z pana drobną pomocą.
Poławiacz o mało co nie wybuchnął śmiechem. Biedne książątko nie miało pojęcia, o czym mówiło.
– Wasza książęca mość, to zadanie nie należy do najłatwiejszych…
– Wiem, ale przygotowałem się. Chcę syrenę i będą ją miał – Jedna z jego powiek ostrzegawczo drgnęła.
Mężczyzna nie powiedział już nic więcej. Pozwolił księciu wejść na statek, a nawet zabrać kilka dodatkowych rzeczy w postaci drogich ubrań, starych książek, dworskiego jedzenia i bogato zdobionej broni, którą nawet owada by nie zabił. Poławiacz kręcił głową w zamyśleniu wiedząc, że ta podróż będzie najgorszą w całym jego życiu i w ogóle się nie pomylił.
Po kilku dniach żeglugi, książę stał się nie do wytrzymania. Przekształcił się w rozkapryszone dziecko, które w sobie ukrywał. Często wpadał w histerię, krzycząc i wyzywając wszystkich dookoła. Każdy miał go dość. Nie pomagał i wydawał irracjonalne rozkazy. Następnie pogrążał się w smutku, zaszywając się w obskurnej kajucie, której szczerze nienawidził. Poławiaczowi czasem zdawało się, że książę żałował, iż porwał się na tak niewygodną podróż, lecz po kilku miesiącach żeglugi jego usposobienie zaczęło się zmieniać. Stał się cichy. Bardziej stonowany. Nie krzyczał, nie rozkazywał, czasami nawet współpracował. Każdego dnia dopytywał, kiedy wreszcie dopłyną do legowiska syren, lecz poławiacz zbywał jego słowa machnięciem ręki i kazał patrzeć prosto przed siebie – na niekończący się ocean, zachodzące i wschodzące słońce.
Sto pięćdziesiątego trzeciego dnia żeglugi, ciemne chmury zakryły całe niebo. Powietrze zgęstniało. Woda spokojnie falowała, a gdzieniegdzie z mrocznej kipieli wyłaniały się ostre jak zęby potworów skały. Książę Aivan wychylał się za burtę statku, patrząc w ciemniejącą toń wody. Zdawało mu się, że od czasu do czasu coś w niej dostrzegał. Może było to jego własne odbicie, którego już prawie nie rozpoznawał? Z zadbanego i wychuchanego księcia, przemienił się w twardego mężczyznę z charakterem. Ciemne włosy opadały mu na skronie i czoło. Zarost pokrywał większą część policzków i całą brodę. Dłonie stały się szorstkie i brudne od przeciągania liny, wiosłowania i rozstawiania sprzętu. Uniósł oczy i spojrzał na jedną ze skał. Krótki błysk poraził jego oczy.
– Co to było? – zapytał, wyczuwając przy sobie czyjąś obecność.
– Dopłynęliśmy mój książę. Jesteśmy na północnym odcinku Oceanu Saaras. Dokładnie w cieśninie Legovii – Poławiacz wskazał brudnym palcem jedno miejsce na mapie.
Aivan zbliżył się do mężczyzny i uważnie przestudiował wygląd oceanu i cieśniny.
– Czy teraz schwytamy syrenę?
– Tak wasza książęca mość. Musimy zastosować podstęp – Mężczyzna uniósł jedną brew.
– Co mam robić?
Odwaga młodego księcia rozczuliła twardego poławiacza.
– To niebezpieczne książę…
– Chcę sam ją schwytać. Chcę, żeby była moja i tylko moja – Znów poczerwieniał na twarzy, a mężczyzna odpuścił.
Przez następne kilka godzin tłumaczył młodemu księciu, co powinien zrobić i jak się zachowywać. Chłopak kiwał głową ze zrozumieniem, a czarne włosy podskakiwały mu na głowie. Wreszcie wpakował do łódki potrzebny mu sprzęt, czyli metalową siatkę i środek usypiający oraz sztylet, po czym sam usadowił się w małej łódeczce. Płynąc między strzelistymi skałami, czuł jak strach opanowuje jego mięśnie i wprawia je w drżenie. Nieumyślnie zahaczył przedramieniem o kamień, który rozdarł cienki materiał koszuli i przeciął skórę. Książę prawie nie poczuł bólu, gdyż myśl o niewykonaniu zadania przyprawiała go o zawroty głowy. Wreszcie, tak jak nakazał mu poławiacz, zatrzymał łódkę między dwoma skałami, przywiązał jej linę do jednej z nich, a następnie przygotował siatkę i środek usypiający. Patrząc na substancję czuł, jak wielotygodniowe zmęczenie niczym płynny ołów przetacza się przez jego żyły i unieruchamia ciało. Postanowił, że zamknie powieki tylko na chwilę, żeby odpocząć i zregenerować się przed polowaniem. Położył się na środku łódki i nim zdążył pomyśleć, czarne macki nieświadomości oplotły najodleglejsze zakamarki jego myśli. Ocknął się w momencie, w którym głośny huk wypełnił jego głowę potężnym brzmieniem. Wystraszony podniósł się do pozycji siedzącej, mrużąc mokre od deszczu powieki. Woda niespokojnie drgała, jakby pod powierzchnią czarnej toni ukrywał się rozzłoszczony potwór. Aivan spojrzał w górę, lecz ciemne burzowe chmury przysłoniły nocne niebo. W pośpiechu odciął linę i nie zważając na słowa poławiacza, który pod żadnym pozorem kazał mu nie opuszczać przesmyku, wypłynął spomiędzy skał, kierując się ku wzburzonej wodzie. Wiatr i zimny deszcz chłostały go po twarzy, a strąki mokrych włosów wpadały mu do oczu. Łódka kołysała się jak łupinka włoskiego orzecha. Spanikował. Zapomniał o wszystkim, czego wcześniej się nauczył. Rozpaczliwie rozglądał się na boki, lecz nigdzie nie zobaczył statku. Wpadł w jeszcze większą panikę. Czyżby poławiacz i marynarze, z którymi spędził tyle czasu, tak po prostu uciekli i zostawili go? Zaczął krzyczeć, lecz potężny żywioł zagłuszał jego głos. Wiedział, że nikt go nie usłyszy, że nikogo nie było w pobliżu, mimo wszystko podejmował kolejne próby.
Nagle łódź, na której płynął gwałtownie przechyliła się na bok. Wpadł na boczną ścianę i boleśnie uderzył się w ramię. Tym razem zasyczał z bólu, łapiąc się za zakrwawione miejsce. Szalejąca ulewa z każdą chwilą przybierała na sile. Błękitno-czerwone błyskawice przecinały chmury i nagrzewały powietrze. Wydawało mu się, że otaczały go jakieś stłumione odgłosy – ludzkie szepty i śpiew? Zamrugał gwałtownie powiekami i chwycił za wiosła. Nie udało mu się jednak ich unieść, gdyż coś ponownie uderzyło w łódź, wywracając ją do górydnem. Wystarczyła tylko jedna, krótka chwila, a książę znalazł się w zimnej wodzie, przykryty łodzią, bez perspektywy na ratunek. Całe jego ciało drżało, jak w największej gorączce. Ręce konwulsyjnie unosiły się i opadały, aż w pewnym momencie zahaczył o metalową siatkę, która opadła na jego głowę. Poczuł jak ostre krawędzie ogniw wbijają się w jego skórę. Próbował ją z siebie zrzucić, ale było już za późno. Ciężka siatka zaczęła ciągnąć go ze sobą w dół. Szamotał się jak dzikie zwierzę, ale woda skutecznie spowalniała jego ruchy. Ogarnęły go mętne ciemności. Serce biło jak oszalałe próbując przetransportować powietrze, którego miał coraz mnie. Płuca, żyły i mięśnie wypełnił piekielnie gorący ogień. Nie mógł już tego znieść. Szeroko otworzył oczy i rozwarł usta. Resztka zgromadzonego powietrza uleciała z nich w postaci bulgoczących bąbelek. Odprowadzał je tęsknym spojrzeniem. Czuł, jak jego ciało staje się ciężkie i twarde jak posąg. Czarna toń oceanu otwierała przed nim chłodne ramiona, przygarniając go do siebie. Poddał się. Zanim stracił przytomność zobaczył jeszcze jakiś jasny punkt. Poruszał się bardzo szybko i zmierzał w jego kierunku. Przypominał błysk światła, który ujrzał kilkanaście godzin temu na skale. Czyżby anioły potrafiły pływać? Z tą myślą przeniósł się w niebyt.
***
Rześkie powietrze pieściło jego podrapaną twarz. Ciepłe promienie słońca łagodziły ból i pieczenie. Otworzył powoli powieki i zobaczył nad sobą idealnie błękitne niebo – bez ani jednej, białej chmurki. Leżał na czymś wygodnym i bardzo sypkim. Dopiero po chwili zorientował się, że był to piasek. Podniósł się do pozycji siedzącej, przypominając sobie wydarzenia minionej nocy – samotna podróż na łódce, sen, a potem sztorm, który odebrał mu towarzyszy i skazał go na… no właśnie. Na co? Czy umarł? Czy tak wyglądała Kraina Wiecznej Szczęśliwości? Przeczesał spojrzeniem cały obszar, dochodząc do wniosku, że znajdował się na jakiejś egzotycznej plaży. Zwiedził wiele odległych krain, lecz jeszcze nigdy w życiu nie widział tak wysokich drzewa i dziwnych kształtów oraz kolorów liści. Powietrze nasycone od słodkich zapachów sprawiało, że przestał przejmować się swoim losem. Cieszył się, że przeżył i to mu wystarczało.
– Nie wiem, czym sobie zasłużyłeś, ale uratowali cię.
Aivan odwrócił się gwałtownie, spoglądając nieufnie w stronę starego mężczyzny. Wyglądał jak typowy, spalony przez słońce rybak. Nie było w nim nic wyjątkowego.
– Uratowali? Kto?
– Dwie syreny i jeden syren. Wytaszczyli cię na brzeg, a jedna z nich wyssała wodę, którą miałeś w płucach. Prawie umarłeś.
Młody książę przytknął palce do ust.
– Znam takich, co daliby się pokroić za pocałunek syreny…
– Co to za miejsce? – Aivan przerwał wypowiedź mężczyzny, patrząc mu prosto w oczy.
– Wyspa Sirna, inaczej zwana Syrenim Przylądkiem, albo Ziemią Syren. Jakiś dzień rejsu od cieśniny Legovii – Mężczyzna podrapał się po tłustych włosach, taksując spojrzeniem ubiór chłopaka. Zapewne domyślał się, że nie był zwyczajnym marynarzem.
– Czy odpływają stąd jakieś statki, które mogłyby zabrać mnie do portu w Antrykotii?
– Port w Antrykotii? Nigdy nie słyszałem o takim porcie – Palce mężczyzny powędrowały nieco niżej i zaczęły drapać policzek.
– To daleko stąd. Płynąłem tutaj kilka miesięcy.
– Yhym. Zaprowadzę cię do naszego portu. Zapytasz, czy ktoś płynie do Antrykotii. Jeśli nie, to na pewno uda ci się tam dotrzeć z przesiadkami.
– Dziękuję – Młody książę skinął głową i udał się z mężczyzną do jego wioski. Podążając za wskazówkami danymi mu przez rybaka odnalazł port i wypytał wszystkich kapitanów o rejsy do miejsca, które było głównym portem jego królestwa. Miał dużo szczęścia, ponieważ okazało się, że jeden ze statków płynął bezpośrednio do tego portu.
Powrót do domu zajął mu dodatkowe kilka miesięcy. Jakież było jego szczęście, gdy wreszcie opuścił statek. Rzucił się na ziemię i całował ją zachłannie, jak człowiek, który utracił wszystkie zmysły. Nigdy w życiu nie czuł się tak szczęśliwym. W tamtej chwili zrozumiał, że piękne i drogie rzeczy nie dawały prawdziwego szczęścia. Ono było tworzone przez otaczających go ludzi i dom, w którym zawsze cieszono się na jego widok.
Długie miesiące cierpienia i żałoby wreszcie dobiegły końca. Aivan dowiedział się, że statek z poławiaczem i innymi marynarzami zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Od tamtej chwili całkowicie zmienił swoje nastawienie. Służbę traktował z godnością, a nawet przyjaźnią. Opiekował się swoim ukochanym jednorożcem, a jabłko postanowił spieniężyć. Uzyskane w ten sposób środki przekazał na pomoc dla najbardziej potrzebujących. Król Asmet był z niego dumny, dlatego już kilka miesięcy po jego powrocie mianował go królem.
Pomimo natłoku królewskich obowiązków Aivan nie zapomniał o morzu. Każdego wieczoru odwiedzał port i wypatrywał na horyzoncie statek, którym wypłynął w daleką podróż. Statku już nigdy więcej nie zobaczył, lecz pewnej nocy znajomy błysk poraził jego oczy. Zamknął je, a gdy otworzył je z powrotem z falującej tafli wody wynurzyła się kobieca głowa. Jej twarz była nieziemsko piękna i mieniła się w świetle pełnego księżyca. Stalowe oczy przeszywały jego ciało na wskroś. Poczuł coś w rodzaju ciepła i ulgi, której nigdy wcześniej nie zaznał. Syrena wydała z siebie krótki, melodyjny dźwięk, po czym zniknęła pod taflą wody. Zobaczyła człowieka, któremu uratowała życie. Teraz mogła spokojnie wrócić do swoich.
Aivan już nigdy więcej jej nie spotkał. Aby uczcić jej bohaterski czyn, nakazał wybudować dla niej piękny pomnik, który jeszcze długo potem cieszył oczy strudzonych wędrowców.
Wioletta Starmach